Strony

2015-03-01

Bèi​ Yù​míng 貝聿銘

Jestem niedokształcona. Przyznaję się do tego z bólem i wstydem. Jak mogłam nic nie wiedzieć o tym człowieku?
Dobrze, że czytam. To, że czytanie otwiera nowe światy, to banał - ale prawdziwy. Dziękuję Mistrzowi Terzaniemu za Bei Yuminga znanego jako I. M. Pei:

Odosobnionym przykładem czegoś interesującego, nowego i oryginalnego jest hotel Pachnące Wzgórza, zaprojektowany przez I.M. Peia, amerykańskiego architekta chińskiego pochodzenia, który udzielił w ten sposób Chinom jedynej lekcji godzenia w architekturze tradycji z nowoczesnością, jakiej ten kraj wysłuchał w ciągu dziesięcioleci. Po dwóch latach wysiłków i trudów Pei opuścił Pekin pod koniec października 1982 roku, oddając swoje „dziecko” w ręce chińskiej biurokracji, której wystarczyły następne dwa lata, aby zamienić tę piękną budowlę w jeszcze jeden brudny i zaniedbany biwak dla synów partyjnych urzędników. W sadzawce u wejścia mętną wodę pokrywają zeschłe liście, fotele opleciono plastikowymi paskami, żeby nie siadali na nich kelnerzy, bambusy w holu pożółkły w swoich ogromnych koszach, bo ktoś zapomniał je podlewać, popękane już w części okien szyby sklejono taśmą samoprzylepną.
[Zakazane Wrota, Tiziano Terzani]

A było to tak: Nixon stwierdził, że nie można Chin dłużej ignorować i odwiedził je w 1972 roku, co zaowocowało ożywionymi kontaktami. Na fali nowej chińsko-amerykańskiej sympatii znaleźli drogę do Chin między innymi... Chińczycy, dla których była to pierwsza możliwość wizyty w kraju po wojnie. Tak właśnie Pei, członek delegacji Ameykańskiego Instytutu Architektury przyjechał do Chin w 1974 roku, prawie 40 lat po tym, jak wyemigrował do Stanów. Przyjęto go serdecznie, pozwolono, by poprowadził parę wykładów, jednak gdy wspomniał, że zamiast przaśnej architektury w stylu radzieckim można wykorzystać elementy chińskiej tradycji, uznano go za reakcjonistę, sprzeciwiającego się postępowi.
A jednak w 1978 roku Pei został poproszony o zaprojektowanie czegoś dla ojczyzny. Architekt zakochał się w Pachnących Wzgórzach, bodaj najpiękniejszym parku w Pekinie. Znajdował się tam zrujnowany hotel; na jego miejscu miał powstać nowy, Peiowski. Nie miał być nowoczesny, nie miał być całkiem tradycyjny. Szukając oryginalnej ścieżki, architekt wybrał się w poszukiwaniu inspiracji do rodzinnej siedziby, Suzhou. To właśnie między tradycyjnymi domostwami, otoczonymi przewspaniałymi ogrodami, znalazł on to, co trzeba. Dużo szkła, dużo widoków na zieleń, tradycyjne chińskie połączenie natury z dziełem rąk człowieka. W trakcie budowy wycięto część parkowych drzew - ale zostawiono, ile tylko się dało. Tak samo zachowano stary wodny labirynt, jeden z zaledwie pięciu w całych Chinach. Pei się naprawdę starał... a wyszło jak zwykle. Brak właściwych technologii i kompletny chaos, w którym pracowały tysiące robotników prowadziły do popełniania kolejnych błędów w konstrukcji. Pei chodził ponoć jak struty i krzyczał na oficjeli, a potem szorował wraz z żoną podłogi, gdy zbliżał się zaplanowany dzień otwarcia.
Hotel otwarto w 1982 roku i... szybko stał się taką samą ruiną, jak jego poprzednik. Może dlatego, że Chińczycy nie wiedzieli, jak się obchodzić z luksusowym budynkiem? Może dlatego, że ich to nie obchodziło? Może po prostu dlatego, że nie dbają o wygląd niczego? Przecież można zburzyć i postawić nowe. Czego jak czego, ale pieniędzy na burzenie i stawianie od nowa akurat w Chinach nie brakuje.
I tak to dzieło człowieka, który stworzył słynną piramidę dla Luwru i setki równie interesujących projektów, popadło w zniszczenie i zapomnienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.