Strony
▼
2010-09-18
oswajania czesc kolejna
Moje studia to "nauczanie chinskiego dla barbarzyncow", czyli: jak prowadzic zajecia z jezyka, ktory dla studentow nie jest jezykiem ojczystym. Sa to studia magisterskie i wlasnie dlatego trafili tu najprzerozniejsi ludzie. W mojej klasie jest naprzyklad 40letni Koreanczyk ozeniony z Chinka, Tajowie i Wietnamczycy, ktorzy skonczyli tu licencjat, stypendysci z rozmaitych stron itp. Oprocz tego jest jeszcze klasa tubylcow - ucza sie w zalozeniu tego samego, bo sa na tym samym roku i na tym samym kierunku, ale poniewaz sa Chinczykami i nasze zajecia bylyby dla nich nudne, maja swoja wlasna chinska klase. Okazji do spotkania i poznania sie nie mamy zadnej - nie ma ani jednych zajec laczonych, co uposledza obie grupy, ale z polityka uczelniana sprzeczac sie nie bede.
Na czas calej tej akcji telewizyjnej, kiedy grupka laowaiow musiala kursowac miedzy uczelnia i telewizja, nie puscili nas samopas, a chinskim zwyczajem przyporzadkowali nam dwoch chinskich studentow do opieki. Poznalam sie z nimi, polubilam i sadzilam, ze na tym sie to skonczy, bo przeciez nadal nie mamy zadnej okazji sie spotkac. Tymczasem wlasnie dzis jeden uratowal moj humor, a drugi - honor.
Czulam sie fatalnie. Mniejsza o powody - w kazdym razie, kiedy sie zwloklam z lozka, bylo juz prawie poludnie, a mnie sie nawet nie chcialo pojsc nigdzie na obiad, wiec wyladowalam w stolowce. Nie, zeby byla jakas wypasna, ale jest tanio, blisko i calkiem smacznie, wiec niech im bedzie. Wpadlam na malego Zhanga (ten chudy), zagail, dosiadlam sie do niego i jego kolegow, zaprosili mnie na meczyk badmintona. Dziesiatka ludzi, granie na zmiane, pogaduchy. Nic w stylu: alez TY dobrze po chinsku mowisz. Po prostu gadanie o sporcie, o szkole, o facetach i kobietach :) Bylo zaczepiscie, bardzo mi brakowalo sportu zbiorowego i wlasnie takich ludzi od rozmow o niczym i od smiechu :) Humor zostal uratowany.
Wracam z boiska badmintonowego (chyba przy kazdej uczelni w Chinach jest ich duzo; Chinczycy uwielbiaja badmintona! I ja tez zaczynam lubic), marze o kapieli. Caly dzien slonce przygrzewalo, wiec powinna byc ciepla woda. Guzik! Nie ma. Zrezygnowana przekrecam drugi kurek. Dupa. Dzika plaza, pustynia. Zero wody, nawet do splukania kibla, a co dopiero do porzadnego umycia spoconego, smierdzacego, europejskiego ciala. A ja jeszcze wieczorem mam plany... Ratunku! Dzwonie do drugiego (maly, gruby), A-Penga i mowie:"wczoraj twierdziles, ze jesli bede miala jakikolwiek problem, mam do Ciebie dzwonic. Wiec dzwonie. W naszym akademiku nie ma wody". Przychodz - mowi. A chwile potem - wiesz, my mieszkamy w meskim dormitorium, wiec Cie nie wpuszcza, zaraz do Ciebie zadzwonie, na pewno cos wymysle. Chwile pozniej umawia sie ze mna na kampusie. Przyszedl z obstawa i mnie zaprowadzil do uczelnianej lazni publicznej. Drogie cholerstwo - 4,5 yuana (okolo 2 zl), ale za to woda ani czas nie sa racjonowane. Hurra! Idziemy, idziemy, a mocno zarumieniony A-Peng prosi - prosze, nie mow nikomu na uczelni, ze poszlas ze mna do lazni....
Zaczyna mi juz byc dobrze ^.^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.