To tytuł
koreańskiego serialu romantycznego (oczywiście właśnie). Od wczoraj przebrnęłam (tak, to właściwe słowo) przez siedem odcinków. Wiecie, morwa to morwa, ale jak nie leczy - antybiotyki. Dobrze, że są na podorędziu... W każdym razie, pozwoliłam sobie z okazji ukończenia sesji (wyniki... a kogo obchodzą wyniki?! Ważne, że to już za mną ;)) oraz z okazji antybiotyków na Nieróbstwo Totalne. To nie jest takie zwykłe nieróbstwo, że nie posprzątam w pokoju (o tym nie warto wspominać, bo zdarza się w 9 wypadkach na 10), że nie zrobię czegoś tam, bo wolę poleżeć. Nieróbstwo Totalne wymaga przygotowań. Przede wszystkim - upewnij się, że możesz (i chcesz!) przytyć jakieś 5 kilo. Podczas NT zabrania się surowo wszelkiej aktywności fizycznej. Nie zabrania się za to żarcia dużo, dobrze i niezdrowo - tak więc przytaszczenie trzydniowych zapasów stanowiło następny punkt przygotowań. Rzecz kolejna - przygotowanie dużej ilości kocyków, poduszek, czego tam jeszcze - żeby nam się odgniotki na co wrażliwszych częściach ciała nie porobiły. Czajnik - bo duże ilości herbatki są nieodłącznym elementem wychodzenia z choroby. Internet też dużo ułatwia. Muzyka. Książki. No i - filmy.
Nie chce mi się nawet wymieniać tytułów tych wszystkich ambitnych filmów, które błagają z półeczki, bym je wreszcie obejrzała (do tej pory nie było czasu). Obejrzę, obejrzę... Ale NT wymaga również braku zaangażowania zwojów mózgowych. Więc - koreański serial jest jak najbardziej na miejscu.
Po pierwsze: akcja zmieściłaby się w trzech zdaniach.
Po drugie: dialogi są takie same jak w peruwiańskich Luz Mariach itp.
Po trzecie: można iść w trakcie do ubikacji bez pauzowania :D
A teraz prawdziwy powód, dla którego to oglądam.
Chiński dubbing. Jest świetny. Głosy cudownie dopasowane do kompletnego braku mimiki/przesadnej mimiki bohaterów. No i brak napisów. Zwłaszcza to ostatnie mnie zafascynowało - bo zawsze podpierałam się jednak napisami i w momentach krytycznych pauzowałam i leciałam po słownik :) Tutaj napisów nie ma, więc słucham. Frazy wpadające w ucho, zwroty grzecznościowe, poprawne użycie wszystkich pokopanych i niemożliwych do zapamiętania 下来 i 下去, a także... zdrowa dawka niczym nie skrępowanego śmiechu. Nie kocham się w ulubieńcu rozchichotanych chińskich nastolatek (
宋承憲 송승헌 Song Seung Heon), bo według mnie wygląda jak 15-letni chłopczyk a nie jak amant :D Zgranie do cna na wskroś romantycznego Mendelssohna też mnie nie bierze. Historia... no naprawdę, ona miała przeszczep serca i przypadkiem poznaje ukochanego dawczyni, a za każdym razem, gdy go widzi, okazuje się, że serce bije mocniej - pewnie ukochana zza grobu daje znać, że pamięta :D No nie da się ani ćwierć słowa wziąć na poważnie :D Ale... Sprawia mi jakąś masochistyczną przyjemność oglądanie; zauważam drobiazgi. Na przykład: przed podarowaniem pierścionka zaręczynowego para nie trzyma się nawet za ręce. Przed zaręczynami para się nie całuje. Co więcej, przed zaręczynami facet nie ma prawa wstępu do mieszkania swej lubej. I to mimo iż znają się od czasów wczesnego liceum... No takie tam.
Różnice kulturowe istnieją, grrr. Oczywiście, seriale romantyczne nie są serialami dokumentalnymi. Ale w naszych pary się bzykają i często zmienia się skład, a w tych koreańskich - brak cielesności, dotknięcie jest już zazwyczaj przegięciem. A jak facet próbował dziewczynę cmoknąć, to następnego dnia ją przepraszał, że to dlatego, że już się tak zżyli i po prostu przestał nad sobą panować...
Buuu...
Jedyna nadzieja w fakcie, że reprezentant mniejszości Yi jest dużo mniej skrępowany mocno rozbudowaną etykietą azjatycką, a chińską w szczególności. W ogóle, mniejszości szczycą się tym, że potrafią mówić prosto z mostu w przeciwieństwie do Hanów i innych Azjatów; tym, że potrafią robić i pić wódkę (kiedyś napiszę, jak piłam z Tybetańczykami... ale był bal! :D); tym, że mężczyźni... hmmm... nie, na ten temat nic nie napiszę, trochę się jednak wstydzę :D
Cóż. Dwie pierwsze przechwałki zweryfikuję już w najbliższą sobotę :D