Strony

2008-09-16

szpital

Zaraz po przyjeździe każdy student musiał pójść do szpitala - wprawdzie w Polsce wykonałam wszystkie możliwe badania, w dodatku ponosząc dodatkowe koszty związane z tłumaczeniem wszystkiego na angielski (dobrze, że nie na chiński!), ale niech tam. Stwierdziłam, że spróbuję się wykłócić. Właśnie po to przywiozłam do Chin zdjęcie rentgenowskie, wykres ekg, wyniki HIVa i innych weneryków, a także kilogram innych papierów.
Pomijam fakt, że Yunda (Uniwersytet Yunnański, czyli mój uniwerek) ma swój własny szpital uniwersytecki, a nam kazali się tłuc w okolice lotniska, czyli na koniec świata.  Później dowiedziałam się, że to specjalna przychodnia okołowizowa - z tego, co wiem, nie służy niczemu innemu niż robienie badań potrzebnych do rozmaitych typów chińskich wiz. Pomijam to, że w kolejce czeka się godzinami - w końcu to tutaj muszą się przebadać wszyscy obcokrajowcy. Pomijam, że nawet ja byłam w stanie wytknąć błędy w dwujęzycznych formularzach (wersja angielska nijak się nie miała do prawdziwego języka angielskiego). Są jednak rzeczy, których pominąć nie mogę.
Po pierwsze: pełną godzinę zegarową zajęło mi wykłócanie się o to, żeby nie mieć powtórki rentgena a także ekg. Powtarzanie ekg nie jest niebezpieczne dla zdrowia, ale przecież każde badanie kosztuje, ja już za nie raz w Polsce płaciłam, a tu, choć jestem na pełnym stypendium, musiałam wszystko pokryć z własnej kieszeni. W końcu przyjęli moje zdjęcia i wykresy. I wtedy się zaczęło... Próbowałam wymusić na nich przyjęcie wyników innych badań. Że przecież jest po angielsku, że jest ilość wszystkich typów krwinek i innych śladów krwi w moczu. Nie skutkowało. Dlaczego? Pani doktor, wykształcona kobieta, na oko niegłupia i nawet całkiem miła, wytłumaczyła powoli i wyraźnie, że nie przyjmie wyników, bo nie ma na nich czerwonej, okrągłej pieczątki, a przecież każde dziecko wie, że tylko świstek z czerwoną, okrągłą pieczątką jest ważny. Próbowałam tłumaczyć, że każda placówka w Polsce, ba, każdy lekarz ma swoją własną pieczątkę i że kolory tudzież kształty są rozmaite. Bezskutecznie. Tego muru nie da się przeskoczyć ani obejść. Poszłam na badania.
Wsadzili mnie z plecakiem i w komplecie ubrań na wagę. Wzrost też zbadali na odczepnego. Pobrali krew - mieli jednorazówki, sprawdzałam! - nawet sprawnie. Zrobili usg. Dziewczyny przebadano też ginekologicznie. Na oko. To znaczy trzeba się ułożyć na gotelu ginekologicznym, ale lekarz tylko rzuca okiem. Może żeby sprawdzić, czy się płeć zgadza? 
Potem weszłam do okulisty i przeżyłam szok kulturowy. Pani podaje drewnianą warząchew, którą trzeba sobie zasłonić oko. I pokazuje taką tablicę:
Niechińskojęzycznym wytłumaczę: ten znak to nie drukowane E, a chiński znak 山 (góra) w różnych pozycjach. Pani pokazywała poszczególne "góry", a delikwent ustawia dłoń w takim kierunku, w jaki jest skierowana góra. Niestety, badanie nie bylo miarodajne, ale to nie przez górę, która zresztą była takim zaskoczeniem, że miałam głupawkę, ale dlatego, że nikt nie poprosił o zdjęcie soczewek kontaktowych ani nawet nie pytał, czy takowe noszę...
Ostatnie było badanie moczu - łazienka, w której ani jednych drzwi nie dało się zamknąć ani nawet przymnknąć + centymetrowe plastikowe miareczki , oczywiście bez zamknięcia, które trzeba było przenieść przez pół przychodni...
Jedno tylko mnie cieszy: gdy w końcu dostałam książeczkę zdrowia, przeczytałam z satysfakcją, że nie stwierdzono żadnych chorób umysłowych. Do dziś się zastanawiam, czy wybuch gromkiego śmiechu u okulistki na widok gór jest przez Chińczyków traktowany jak coś normalnego dlatego, że przecież wszyscy obcokrajowcy są dziwni, czy po prostu dlatego, że tam akurat lekarze cały czas obcowali z obcokrajowcami i się przyzwyczaili...

7 komentarzy:

  1. Anonimowy17/9/08 08:51

    a ja nie rozumiem, co Was tak smieszylo w tej tablicy ;) w PL okulisci pokazuja "abc", Chinczykom co mieliby pokazywac? "dui" i "xie xie"? kto z wada wzroku dojrzalby te wszystkie kreseczki? na Tajwanie pokazuja okrag, trzeba powiedziec w ktora strone jest otwarty, w lewo, prawo, gora czy dol :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiscie masz racje, ze to nic smiesznego; wiadomo, ze to musza byc proste znaki. Chodzi tylko o ten szok kulturowy, kiedy nawet w stosunkowo dobrze znanym miejscu - gabinecie okulistycznym trafia sie na cos absolutnie niespotykanego. No i ta drewniana chochelka...

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm, ciekawe czy "odwrócona góra" też coś znaczy, jak z tą "odwróconą wiosną" ;)
    Uśmiałam się czytając. Te badania to od lat jakaś magia.
    Miłego. W Polsce nastała jesień i to taka błe - od soboty pada, dziś 6 stopni. Chlip!

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas pieknie, ale za to przed burza nie ma czym oddychac, bo caly tlen schodzi ponizej pasma naszych gor :( A poza tym codziennie chodze na zajecia na 8.30; kiedy wychodze z domu, jest jeszcze zimno, a gdy koncze szkole (w samo poludnie) mozna umrzec z przegrzania...
    Ale tak naprawde to narzekam tylko dlatego, zeby Ci smutno nie bylo, ze Cie tu nie ma. A propos: kiedy przyjezdzacie? :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Usmialam sie bardzo :) Super blog :) Poza tym nostalgia mnie naszla jak czytalam o studiach filologicznych na UJ. Ja jestem po iberystyce, a teraz w Meksyku mieszkam i tak mnie na chinski naszlo teraz. Pewnie mi to 20lat zajmie przy tempie w jakim sie ucze, ale najwazniejsza jest przyjemnisc. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, przy nauce chińskiego można się naprawdę dobrze bawić. Pewnie zresztą przy nauce każdego języka obcego - zależy to głównie od nastawienia i nauczycieli. Życzę powodzenia - wszystko jest możliwe, może Twoim następnym przystankiem będą Chiny? ;)

      Usuń
  6. Olu , życzę i trzymam kciuki !!!

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.