W domu, poza kuchnią con-fusion w wykonaniu mojej Mamy, czekała książka, która podbiła moje serce i pokonała jetlaga. Jest to książka Fuksji Dunlop "Płetwa rekina i syczuański pieprz. Słodko-kwaśny pamiętnik kulinarny z Chin", wydana przez Świat Książki. Przetykane przepisami wspomnienia o początkach "rozgryzania" kuchni chińskiej napisane są żywym językiem i są w dodatku starannie przetłumaczone. Wprawdzie jeśli ktoś nie czyta mojego blogu regularnie, będzie miał raczej małe pojęcie o tym, co to wilec wodny czy nieśplik japoński, ale czyta się i tak wspaniale, a przepisy są sensowne - w końcu pani Dunlop jako pierwsza Europejka ukończyła Syczuańską Szkołę Gastronomiczną i wie, jak używać tasaka i ile wsypać pieprzu syczuańskiego. Pewnie skończy się to tak, że kupię jej wszystkie książki kucharskie i będę się starała odtwarzać wiernie te smaki...
Wracając do książki - na łopatki rozłożył mnie epilog.
Jest o gąsienicy. O tym, że autorka, będąc już w Wielkiej Brytanii, przyrządzała warzywa na parze i już na talerzu ujrzała ślicznie ugotowaną gąsienicę. Pisze, że w Chinach jadła skorpiony i inne robale, ale po powrocie do domu nie patrzyła na WSZYSTKO jak na jedzenie. To się jednak zmieniło.
Kiedy tak wpatrywałam się w niewielkie, zielone stworzonko na moim talerzu, musiałam przyznać sama przed sobą, że pomimo moich starań pomysł zjedzenia go wcale mnie nie odrzuca [...]. Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy - nie byłam już zuchwałą angielską podróżniczką, która na obczyźnie dostosowuje się do dziwacznych obyczajów autochtonów. Życie w Chinach dogłębnie zmieniło mnie i moje gusta. Moi angielscy przyjaciele mogli myśleć, że skoro wyglądam tak samo, to nadal jestem jedną z nich, ale w rzeczywistości przeszłam na drugą stronę. Problem z gąsienicą nie polegał już na tym, czy mam odwagę ją zjeść, ale czy mam śmiałość otwarcie pokazać, że wcale mnie to nie rusza. [...] Ten posiłek wspominam jako pewnego rodzaju przełom, błysk zrozumienia. Przez następne tygodnie miałam poczucie, że wreszcie żegluję pod własną banderą.
Być może znalazłam moją bratnią duszę :) Dzieli nas pokolenie, ukochanie innego typu kuchni i wiele innych spraw. Ale czytając jej książkę mam wrażenie, że jest to jedna z nielicznych osób, które na Chiny patrzą podobnymi do moich oczami...
Polecam.