Ostatnio mnie rozbrajaja.
Przypadek numer jeden: tesciowa mnie lubi i chce, zebym byla synowa. Kilka randek, sympatia, powazna rozmowa. Sluchaj. Podobasz mi sie. Mamy wspolny jezyk, a i te roznice kulturowe nie takie duze. Potrafimy sie dobrze bawic, dogadac na kazdy temat. Ale widzisz, ja juz sie prawie zakochalem, a to niedobrze, bo Ty nie masz jeszcze planow na zycie, a ja to sobie wszystko musze szczegolowo zaplanowac. No bo jak Ty to sobie wyobrazasz? Do Polski z Toba nie pojade, bo stracilbym prace, a w Polsce przeciez nikt mnie nie zatrudni. Ty tutaj nie zostaniesz. Co? Moglabys zostac? Nie wierze! Przeciez masz rodzicow w Polsce! Aha, ze niby jezdzilabys w odwiedziny? No tak, w sumie racja. Ale to jest strasznie drogie. No wlasnie. Zycie drogie jest, a Ty jeszcze przez dwa lata nie bedziesz miala stalych dochodow. To jak Ty sobie wyobrazasz dzieci? Tuz po urodzeniu to nic, ale przeciez trzeba zarobic na ich studia! Ty wiesz, ile to kosztuje?
No. Wiec wiesz, bardzo Cie lubie i taka jestes inteligentna i sliczna, ale lepiej sie nie spotykajmy, bo, nie daj Buddo, sie zakocham, a przeciez sama widzisz, ze to w ogole nie ma szans.
Przypadek numer dwa: kumpel, apetyczny i z poczuciem humoru. Znajomosc oscylujaca miedzy flirtem a przyjaznia. Moze nawet taka przez duze P. Siedzimy sobie raz, patrzac na rozgwiezdzone niebo, a on zaczyna. Ze ex go dreczy. Ze najpierw go rzucila (rzucila! mysle sobie. Jest wolny! Dobra nasza! :) ), a teraz do niego wydzwania i mowi, ze za nim teskni, a jemu jest tak ciezko, bo wlasnie zaczela mu sie podobac jedna dziewczyna (czekam na ogniste wyznanie), Chinka (sztylet prosto w serce i jeszcze linijka po lapach), co to sie najpierw przyjaznili, ale ona to taka dla niego dobra (ty draniu, ze mna sie tez przyjaznisz, i co, nie jestem dobra?! grrr......), wiec pojawilo sie i uczucie, no i on nie wie, co ma zrobic... Gadka, szmatka, wszystko bedzie dobrze, musisz wybrac, milosc, pla pla pla... Powoli zbieramy sie, bo akademik maja zamykac, a on na pozegnanie: dlaczego wszystkie dziewczyny nie sa takie jak ty? po prostu zeby sie przyjaznic, a nie jakies flirty, romanse, tfu, cholera... Swietny z ciebie kumpel, Tajfunie!
Przypadek numer trzy: facet zapamietal mnie z pierwszej tury konkursu, wiec gdysmy czekali na autobus kampusowy, zaczal mnie emablowac. Och! masz zielone oczy! A zobacz, ja mam fioletowe (soczewki, znaczy). Dalej pokazuje pawie piorka, (jaka szkoda, ze nie lece na ekhm blondynow) tokuje, tokuje, tokuje, ale nie rozumie wyrazu twarzy sarkastycznej Europejki. Rozumie go za to stojaca obok Wietnamka, dostajaca spazmow. Zniechecil sie dopiero po jakichs dwoch godzinach. Obrazil sie znaczy. I na moj widok z pogardliwym usmieszkiem mowil, ze "te Europejki to calkiem gustu nie maja".......
Przypadek numer cztery: poznany wczoraj. Czarne spodnie, czarna kurtka (och, ach!), spiewa z gitara, dobrze spiewa nawet. Poniewaz w czasie przygotowan do wczorajszego konkursu swietnie sie bawilam z moja Wietnamka Czerwonym Figowcem Bengalskim, niespecjalnie zwracalam uwage. Ale on sie smial z naszych zartow, a to nietypowe u Chinczykow. Potem siadl sobie na oboku, wspolnie komentowalismy wystepy, a jak sie okazalo, ze mamy wspolnego znajomego, to juz w ogole. Probowal mnie poderwac - mile to bylo, naprawde. Ale moj niewyparzony jezyk jest w stanie zniszczyc kazdego. Wiec na stwierdzenie: "a po tym konkursie moze nigdy sie juz nie zobaczymy", zamiast zatrzepotac rzesami i zapytac dramatycznie "i coz z tym poczniemy, ach, na Boga?!", a potem wymienic sie numerami telefonow i zyc dlugo i szczesliwie, powiedzialam, zgodnie z chinskim racjonalizmem: "i tak za daleko mieszkasz. A poza tym: wiesz, jak sie nazywam, wiesz, do jakiej chodze szkoly, na jakim jestem wydziale i nawet na ktorym roku, i jeszcze mamy wspolnego znajomego. Co Ci przeszkadza mnie znalezc? Staraj sie!". I poszlam w sina dal.
No dobrze. Nie bede juz narzekac na brak powodzenia i postaram sie trzymac jezyk na wodzy. Ale co to za zycie?...