2016-04-30

rozłupki pachnotki zwyczajnej 蘇子

Mimo tak zwykłej nazwy jest całkiem niezwykła. Może dlatego wolę drugą, łacińską nazwę perilla? Perilla, brzmi jak piękne imię, prawda?
Moja przygoda z perillą zaczęła się dość dawno, bo pięć lat temu. W Anhui, w wiosce na końcu świata, za sprawą pewnego Koreańczyka. W jednym z szanghajskich marketów z koreańskimi towarami nabył on dwadzieścia puszek kiszonych liści pachnotki. Twierdził, że to liście sezamu. Pewnie gdybym mu dziś pokazała, że to nie sezam, a pachnotka, obraziłby się na mnie, bo przecież on jest Koreańczykiem i chyba wie lepiej, co jest w koreańskim żarciu, prawda? :) Liście spożywa się też chętnie w Japonii (shiso).
Ponieważ w Kunmingu nie ma koreańskich ani japońskich sklepów (poza tymi ze szmatami i kosmetykami), perillowy epizod się w moim życiu skończył. I tak już miało zostać, gdyby nie tęsknota za makiem. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że mak jest w Chinach nielegalny, nie ma go w sklepach, a przewożenie może grozić karami jak za narkotyki. Tłumaczenie, że mak spreparowany do celów kulinarnych nie jest atrakcyjny dla ćpunów, nikogo tu nie przekonuje. Ech...
Kiedy już straciłam nadzieję, ujrzałam na targu maleńkie czarne ziarenka. Mak jak malowanie! ZB upierał się, że to nie mak, a jakieś "sudzy". I że przecież to ukochane kunmińskie nadzienie do baodzów (nadziewanych bułeczek na parze).
Faktycznie. To są suzi 蘇子 czyli rozłupki pachnotki zwyczajnej. Jednak smak i aromat wystarczająco podobne są do maku, bym kupiła i korzystała jak z maku. Z rozłupkami tymi piekę mocno pachnący pachnotką chleb, nadziewam nimi rogaliki i bułeczki na parze. Kocham perillę! I to wcale nie za znaczne ilości kwasów tłuszczowych omega-3. Po prostu - obłędnie pachnie i smakuje.


2016-04-29

Chengduńska kultura w pigułce

Podczas wizyty w Chengdu miałam okazję obejrzeć przedstawienie, składające się z najpopularniejszych ludowych syczuańskich sztuk. Oczywiście były tradycyjne instrumenty
(choć z mało tradycyjnymi aranżacjami), oczywiście był pokaz parzenia herbaty przy pomocy czajnika z długim dzióbkiem, była Zmiana Twarzy, teatrzyk cieni,
a potem był komiczno-akrobatyczny skecz. Typowe chengduńskie "ucho od grabi" jest dręczone przez żonę, a przy okazji musi łazić z kagankiem na głowie, przełazić z nim pod ławkami, a na koniec zdmuchnąć świeczkę; oczywiście, wszystko jest okraszone soczystym dialektem syczuańskim.
Ta część przedstawienia trwała zaledwie parę minut, ale faktycznie urzekała i poczuciem humoru, i pokazaniem stereotypowego syczuańskiego małżeństwa - i niesłychaną koordynacją "ucha od grabi" ;)
To była bardzo przyjemna godzinka. I choć tego typu przedstawienia są trochę jak lizanie cukierka przez szybę, to - jeśli jest się w jakimś miejscu zaledwie parę dni, zawsze lepiej zobaczyć coś niż nic...

PS. Takie przedstawienia odbywają się codziennie na Jinli oraz Pokątnej.

2016-04-28

czyszczenie uszu 掏耳朵

W Polsce większość ludzi używa patyczków do czyszczenia. Brrr... wciskają woskowinę jeszcze głębiej... Jeśli jest już naprawdę źle, idzie się do laryngologa, a ten bierze wielką strzykawę i przepłukuje nam uszy dużą ilością wody. Są jeszcze krople do uszu i zwykła parafina. Nie ma za to czyścicieli uszu, tak powszechnych w Chinach.
Dawniej wędrowali od herbaciarni do herbaciarni, od knajpy do knajpy i oferowali swe usługi. Dziś częściej można ich spotkać na targowiskach w maleńkich wioskach i przy deptakach w dużych miastach. Ustawiają siedziska, przygotowują sprzęt i czekają na klientów. A tych jest niemało! Ja bym wprawdzie nie zaryzykowała głuchoty - a oddanie uszu w ręce kogoś obcego i to nie medyka zdecydowanie mnie przerasta, ale dla Chińczyka, który nie dysponuje normalną, miękką woskowiną, a sypkim "usznym brudem" czyszczenie uszu jest absolutną koniecznością. Do czyściciela uszu ma Chińczyk takie samo zaufanie, jak Europejczyk do golibrody; przez myśl mu nie przejdzie, że usługa może zakończyć się głuchotą - tak jak Europejczyk nie obawia się, że golibroda poderżnie mu gardło...
W Kunmingu się z czyścicielami nie spotkałam. Za to w Chengdu było ich pełno! Ten konkretny stragan mieścił się przy ulicy Pokątnej :)

2016-04-27

Zmiana Twarzy 變臉

To, co dla niewprawnego europejskiego ucha jest dręczeniem kota operą pekińską, tak naprawdę wcale niekoniecznie musi być akurat pekińskie. Oper ci w Chinach jak mrówków. Każda prowincja, ba, każdy większy region ma jakąś swoją, w dodatku w wielu odmianach. Mimo pewnych elementów wspólnych, dla znawców różnice są słyszalne i widzialne dokładnie tak, jak dla nas różnica między barokiem a romantyzmem.
Kiedyś nie mogłam znieść żadnego typu. Raził mnie przerysowany, sztuczny śpiew, drażnił akompaniament, nudził brak scenografii. Ale powolutku zaczęłam coś kumać. Kiedyś ku własnemu zdumieniu zaczęłam nucić jakąś arię, szczególnie w Kunmingu popularną. A potem poszłam na to przedstawienie i w ogóle się zakochałam. Jednakowoż nawet, gdybym miała do końca życia nie znosić chińskich oper, i tak pokochałabym syczuańską Zmianę Twarzy.
Zmiana Twarzy to sztuczka, która występuje w syczuańskiej operze - a z czasem stała się osobnym typem tej opery. Pstrokato ubrani aktorzy, popełniający rozmaite akrobacje, noszą maski reprezentujące znanych bohaterów i potrafią w okamgnieniu te maski zmieniać. Widzisz ruch wachlarza i pach! - inna twarz. Dostrzegasz lekkie machnięcie dłonią i pach! - twarz znów inna. Albo nawet nie widzisz ruchu ręką: aktor potrząsa głową. Pierwszy raz - nic się nie dzieje, to tylko element choreografii, drugi raz - to samo, a za trzecim nagle spogląda na Ciebie inny bohater! Ponoć umiejętność zmiany twarzy jest pilnie strzeżoną tajemnicą, przekazywaną w aktorskich rodzinach z pokolenia na pokolenie. Osobom spoza klanu po prostu się odmawia, jeśli proszą o korepetycje ze zmiany twarzy. Jeden z moich ulubieńców, Andy Lau, oferował ponoć półtora miliona złotych specjaliście od zmiany twarzy w zamian za nauki; oczywiście oficjalnie i on, i jego nauczyciel zaprzeczają, ale... Skoro to taka tajemnica, to może faktycznie trzeba słono zapłacić, żeby się tej sztuki nauczyć?
Poszczególne maski są w chińskich operach silnie skodyfikowane. Ich kolory i szczególny "makijaż" symbolizują różne postacie i emocje. Dzięki Zmianie Twarzy jeden aktor może w sekundę zmienić gniew w radość, kobietę w mężczyznę, bohatera w oszusta.
Podczas wizyty na chengduńskiej Pokątnej, miałam okazję obejrzeć aktora, który w ciągu paru minut Zmienił Twarz chyba z dziesięć razy. Za każdym razem było to dla mnie tak samo niesamowite. Robił to bowiem tak szybko, że nie miałam najmniejszej szansy dostrzec, JAK to się właściwie odbywa. Niby znam teorię - a i tak był to dla mnie szok.
Niestety, nie udało mi się nakręcić filmiku ze Zmianą Twarzy. Całe szczęście, w dzisiejszych czasach można w internetach znaleźć już prawie wszystko:

Na deser mam dla Was dwie foty z zaplecza: główny aktor właśnie robi sobie zaczepisty operowy makijaż :)
No. To teraz już wiecie, dlaczego chengduńscy bogowie drzwi zmieniają twarz :)

2016-04-26

bóstwa drzwi 門神

W dawnych czasach by obronić domostwo/świątynię/sklep przed złymi duchami, na drzwiach wieszano groźne wizerunki ludzi lub zwierząt. Tradycja ta jest bardzo głęboko zakorzeniona; choć i buddyści, i taoiści roszczą sobie prawo pierwszeństwa, najprawdopodobniej tradycja pochodzi z czasów jeszcze dawniejszych niż te religie. Początkowo na drzwiach wieszano drobiazgi wykonane z brzoskwiniowego drewna - ponoć brzoskwinia chroni przed złem. Później papier zastąpił rzeźby, ale papier nie jest jedynym używanym współcześnie nośnikiem. Wizerunki mogą być malowane lub rzeźbione bezpośrednio na drzwiach; mogą to też być rzeźby stojące po obu stronach drzwi. Postaci, które mogą się w te bóstwa wcielić, jest cała masa - rozmaici bogowie taoistyczni i buddyjscy, postacie historyczne (oczywiście grrrrrroźne), a nawet postacie z legend i podań. Żeby było jeszcze trudniej, inne wizerunki pojawiają się na drzwiach pojedynczych, a inne na podwójnych. W dodatku zwyczaj wyemigrował do Japonii, Korei i Wietnamu - a tam zapewne twórcy posiłkują się własnym panteonem.
Niestety, w czasach galopującego komunizmu zwyczaj ozdabiania drzwi wizerunkami ochronnych bóstw został niemal wytępiony. W miastach coraz rzadziej zdarzają się tak ozdobione drzwi. Na wsi jest nieco lepiej, ale tam dominują dość ohydne, upstrzone złotkiem, niedbale wydrukowane wizerunki bóstw.
Pewnie właśnie dlatego z takim zachwytem zagapiłam się na pięknie rzeźbioną bramę na chenguńskiej Pokątnej czyli Ulicy Szerokowąskiej:
Warto zwrócić uwagę na to, że twarze bóstw są... ruchome. Wiecie dlaczego? :)

2016-04-25

5 mitów o Chinach

Chiny nie istnieją. Jak to się czasem mówi w internetach: Chiny to stan umysłu. Są większe od Europy (jeśli nie liczyć azjatyckiej części Rosji) i prawie żadne twierdzenie "o Chinach" nie jest prawdziwe w 100%, bo po prostu jest to kraj nieprawdopodobnie różnorodny. Mając to cały czas w pamięci, przyjrzyjmy się paru mitom, z którymi dość często się spotykam. Pewnie nigdy by mi taki wpis nie przyszedł do głowy, gdyby nie akcja W 80 blogów dookoła świata, z którą już zapewne zdążyliście się zaprzyjaźnić :)

1) Made in China = tandeta

Temat ten przewałkowało już wielu (m.in. tutaj znajdziecie bardzo ciekawy artykuł na ten temat). Chiny produkują to, co zamówi kontrahent. Jeśli polski przedsiębiorca życzy sobie radyjek za 3 złote i dżinsów za 10 złotych - dostanie je. Oczywiście jakość będzie denna. A - niestety - ponieważ Polska jest krajem biednym, to prawie nikt z "naszych" w Chinach nie zamawia towaru wysokiej jakości, który owszem, można tutaj kupić. Nie negując wcale, że w Chinach robi się mnóstwo tandety, muszę powiedzieć, że jest sporo chińskich produktów, które znawca potraktuje z wielkim zachwytem. Ja sama jestem fanką m.in. chińskich kosmetyków ziołowych marki Pechoin, wyrobów skórzanych marki Hongu, sukienek firmy Pieśń szybującego feniksa, telefonów marki Proso itd., a oprócz tego - chińskiego rękodzieła. Żeby wspomnieć tylko moją ukochaną ceramikę ze Zbudowanej Wody czy bajski tie-dye.

2) Wszyscy Chińczycy jedzą ryż.

Choć ryż jest obecnie niewątpliwie najbardziej popularnym "wypełniaczem" w Chinach, do dziś są regiony, w których tradycyjnie jada się raczej potrawy mączne. Generalnie: ryż dominuje w Chinach południowych, a w północnych mamy bułeczki, bułeczki na parze mantou i nadziewane bułeczki baozi, makarony, mahua i inne placuszki naan. Oczywiście, dziś można w niemal całych Chinach kupić zarówno ryż, jak i wyroby pszenne, ale jeśli wziąć pod uwagę pięć tysięcy lat historii Chin, nastąpiło to całkiem niedawno. Same początki cywilizacji chińskiej to nie tylko uprawa ryżu na południu, ale i prosa oraz sorga na północy. Ale nie trzeba nawet cofać się tak bardzo w historii, by odkryć całkiem zaskakujące rzeczy - jeszcze trzydzieści-czterdzieści lat temu w Zhaotong, jednym z "województw" Yunnanu głównym pożywieniem ludności były... ziemniaki. Niegościnna ziemia nie pozwala na uprawy ryżu; dopiero z pojawieniem się lepszych dróg i zarazem możliwości transportowych, zaczęto w tym regionie jadać na co dzień ryż. Do dziś jednak Zhaotong słynie z ziemniaków, które się tam uprawia w każdym bodaj gospodarstwie rolnym.

3) Wszyscy Chińczycy są niscy.
Przeciętna Chinka mierzy ponoć 155,8 cm, a przeciętny Chińczyk 167,1 cm. Tylko... kto to jest przeciętny Chińczyk? Bo jeśli poszukamy danych poszczególnych chińskich prowincji, okaże się, że na przykład w Shandongu przeciętny Chińczyk mierzy 179.4 cm, a przeciętna Chinka 169.4 cm. W północnych Chinach za wysokiego uchodzi Chińczyk, który ma powyżej 185 cm wzrostu, na południu wystarczy 175 cm. Najwyższą kobietą świata była Chinka Zeng Jinlian, mierząca 2,48 m; jednymi z najwyższych żyjących ludzi świata są Chińczycy Zhang Juncai (2,42), Sun Mingming i Bao Xishun (obaj 2,36). Dla wyrównania: żył w Chinach również 74-centymetrowy He Pingping, który swego czasu był uznany za najniższego człowieka świata, choć po nim odkryto jeszcze niższych. Ja, uprawiająca sporty, wśród znajomych mam sporo wysokich i umięśnionych facetów. Sama zaś mam zaledwie 162 cm wzrostu i jakoś się wśród Chinek wzrostem nie wyróżniam; nie uważam więc, by były one niższe niż przeciętna Europejka - czyli ja ;) Oczywiście, z perspektywy wysokiego Europejczyka będzie to wyglądać trochę inaczej...

4) Chińczycy są pracowici.

Od razu mówię: wiem, że Chińczycy potrafią pracować. Znam przypadki takich, którzy pojechali się do Polski dorobić, zaczęli od prowadzenia maleńkiego sklepiku, a teraz są ciężko bogaci. W tzw. międzyczasie jadali na wszystkie posiłki ryż z odrobiną sosu, sypiali na łóżkach polowych w kanciapie sklepu, a o wakacjach czy choćby wolnych weekendach przez pierwszych pięć lat nawet nie marzyli. Z perspektywy przeciętnego Polaka wizja takiego życia jest absolutnie niemożliwa do zaakceptowania. Przecież znamy nasze prawa pracownicze, osiem godzin dziennie i fajrant, a jak się już zarobi odrobinę kasy, to wynajmuje się większe mieszkanie i kupuje na raty samochód, a nie nadal je tę miskę ryżu dziennie i mieszka w kanciapie. Z drugiej jednak strony - nigdy, ale to nigdy w życiu nie spotkałam bardziej niezorganizowanych kawałków mięsa niż w chińskich sekretariatach czy firmach. Osobiście znam dziewczynę po ekonomii, która pracuje na pełny etat w firmie architektonicznej i jej JEDYNYM zadaniem jest wypłacenie pensji innym pracownikom i przyjmowanie przelewów od klientów. Przelewy przyjmuje może raz w tygodniu, może rzadziej. Pensje wypłaca raz w miesiącu. Pozostały czas wypełnia jej siedzenie na portalach społecznościowych, kupowanie drobiazgów przez internet, podlewanie kwiatków i malowanie paznokci. Ta osoba nie jest wyjątkiem - w Chinach normą jest absolutna nieproduktywność zatrudnionych ludzi. Płacę więc wymagam? A skąd! "Nie da się!". Kiedy zamówiłam sprzątaczkę, czyli panią, która przecież żyje z doprowadzania mieszkań do porządku, przychodziła poprawiać trzy razy. Nie dlatego, że się czepiam, tylko dlatego, że skoro płacę, to chcę mieć czystą wannę/podłogę/kuchenkę. O każdą głupotę musiałam się wykłócać, bo ona "nie widzi, żeby było brudno". Po trzeciej poprawce stwierdziłam, że wolę sama dokończyć niż się dalej przez nią denerwować. To samo dotyczyło robotników remontujących mieszkanie, nauczycielek, które miały razem ze mną prowadzić lekcję, ale były na to zbyt zajęte bawieniem się komórką, a nawet urzędników, którzy unikają rzetelnej pracy wszelkimi możliwymi sposobami. Facet z firmy przeprowadzkowej powiedział, że nie wniesie stołu, bo stół się nie mieści. Mieści się, mieści, tylko trzeba odkręcić blat i przenieść osobno blat i stół. Nie wniósł. Rozkręciłam stół z mężem i sama wniosłam. Firmie przeprowadzkowej i tak musiałam zapłacić. Więc nie - Chińczycy w tzw. ogólności nie są pracowici. Znam pracowitych, owszem, ale są to bardzo nieliczne wyjątki. Zainteresowanym tematem polecam ten artykuł.

5) Bekanie i plucie/charkanie należą do chińskiego savoir-vivre'u.

Za każdym razem, kiedy słyszę tę informację, mam ochotę gryźć. Nie. NIE. I jeszcze raz: NIEEEEEEEEEEEEEEEEEE! Żaden dobrze wychowany Chińczyk nie beka przy stole i nie charka innym pod nogi. Problem nie w tym, że mają inny savoir-vivre, a w tym, jaka jest proporcja Chińczyków dobrze wychowanych, którzy w ogóle jakąś kindersztubę mają, do tych, których granatem od pługa oderwano. Niestety, właśnie ta proporcja sprawia, że zdecydowanie częściej natkniemy się na prostaka i chama niż na osobę wrażliwą na takie niuanse. Nie ma żadnego znaczenia, czy jesteśmy na wsi, czy w mieście. Niestety - nie ma również żadnego znaczenia, czy interlokutor jest biedny czy bogaty, wykształcony czy nie. Ludzie, między którymi obracam się na co dzień zwracają baczną uwagę na zachowanie się przy stole czy wśród innych ludzi. A potem wchodzimy do autobusu i staramy się nie widzieć i nie słyszeć tego, co robią współtowarzysze podróży...

Ciekawam, czy znacie jakieś inne mity na temat Chin? Może macie pytania? Chętnie odpowiem na miarę moich skromnych możliwości.
Poniżej zaś znajdziecie linki do innych artykułów prostujących rzeczywistość ;)
Austria: Viennese breakfast - 5 faktów i mitów o Austrii
Finlandia: Finolubna - 5 stereotypów o Finach; Suomika - 5 mitów i faktów o języku fińskim
Francja: Madou en France - 5 stereotypów o Francuzach, czyli co zaskoczyło mnie we Francji cz.2; Między Francją a Szwajcarią - (Nie)stereotypowo o podejściu Francuzów do języka angielskiego; Zabierz swego lwa - Ci tchórzliwi Francuzi, którzy podbili Anglię
Gruzja: Gruzja okiem nieobiektywnym - Najbardziej mylące stereotypy o Gruzji
Japonia: japonia-info.pl - Mity na temat języka japońskiego
Kirgistan: O języku kirgiskim po polsku - Językowe stereotypy o Kirgizach; Enesaj.pl - Pięć stereotypów o Kirgistanie i Kirgizach
Niemcy: Niemiecka Sofa - 5 niemieckich mitów i legend
Norwegia: Pat i Norway - 5 obiegowych stereotypów o Norwegii i Norwegach
Tanzania/Kenia: Suahili online - 5 mitów o Kenii i Tanzanii (i o Afryce w ogóle)
Wielka Brytania: Angielska Herbata - Fakty i mity o Brytyjczykach i Wielkiej Brytanii; Angielski c2 - Język prawdę Ci powie; English tea time - Angielski oczami ucznia; Język angielski dla każdego - 5 stereotypów o Anglikach
Włochy: Wloskielove - obalam 5 stereotypów o Włochach; Obserwatore - A może by tak zamieszkać w słonecznej Italii? Mity o Włoszech
Chcesz dołączyć? Napisz! blogi.jezykowe1@gmail.com

2016-04-24

Troska ukochanego 情人的關懷


風兒陣陣吹來
Wiatru powiew za powiewem
風兒多麼可愛
Jak uroczy jest wiatr!
我時常想起請風
Często proszę wiatr
訴說情懷
By opowiedział [Ci] o moich uczuciach
時光不停地流
Czas ucieka
一去不回來
i już nie wraca
你曾經告訴我
Kiedyś powiedziałeś mi
光陰不再來
dnie i noce już nie wrócą
如今我已瞭解
a ja już zrozumiałam
你對我那樣關懷
że tak się o mnie troszczyłeś
我要珍惜你的愛
będę piastować Twą miłość
不會忘懷
nie zapomnę!


樹上美麗的花
Piękne kwiecie na drzewach
開的那麼可愛
Tak pięknie kwitnie!
花兒謝 花兒開
Więdną i znów kwitną
誰能明白
któż to pojmie?
時光不停地流
czas nieprzerwanie płynie
一去不回來
i już nie wraca
你曾經告訴我
Kiedyś powiedziałeś mi
光陰不再來
dnie i noce już nie wrócą
如今我已瞭解
a ja już zrozumiałam
你對我那樣關懷
że tak się o mnie troszczyłeś
我要珍惜你的愛
będę piastować Twą miłość
不會忘懷
nie zapomnę!

2016-04-23

四棱豆 łust głąbigroszek

Razu pewnego w cudownej knajpie zobaczyłam nieznane mi warzywo. Żadna nowość. Czasem mam wrażenie, że zawartość lodówek tutejszych knajp składa się z nieznanych mi warzyw. Ale to warzywo wyglądało jakoś... znajomo a jednak inaczej. Mianowicie - jakby ktoś już przeżuł fasolkę szparagową i zostawił postrzępione brzegi:
Oczywiście zamówiłam. Zawsze zamawiam te dziwaczne warzywa.
Matko, jakie pyszne! Fasolka szparagowa to przy nim łykowata uboga krewna!
Po przyjściu do domu rzuciłam się w wir wyszukiwania. Skrzydlata fasolka, fasolka Goa, fasolka czterokątna, kozioroga fasolka - to wszystko nazwa naszego głąbigroszku, warzywa pochodzącego z Nowej Gwinei. Nazw prawie tyle, ile miejsc uprawy, bo zalęgła się wszędzie, gdzie wilgotny i ciepły klimat na to pozwolił: od Filipin do Indii. Odporna na choroby, łatwa w obsłudze, a jeszcze w dodatku - bodaj wszystkie części rośliny są jadalne! Liście można spożywać jak szpinak albo razem z kwiatami podać w sałatce, bulwy i strąki można jeść nawet surowe, a ziarna można wykorzystać podobnie do soi i na przykład uprażyć.
W kuchni chińskiej używa się strąków.

Smażony łust głąbigroszek

Składniki:
  • solidna garść głąbigroszku
  • parę ząbków czosnku
  • dwie suszone papryczki chilli
  • olej

Wykonanie:
  1. rozgrzać tłuszcz.
  2. obsmażyć przyprawy.
  3. dodać fasolki; obsmażyć i wyjąć szybko, zanim stracą kolor. Powinny być al dente.


A ja idę kopać w przepisach. Ślinka mi cieknie na samą myśl o filipińskiej wersji głąbigroszku, ugotowanego z wieprzowiną w sosie kokosowym, może kiedyś się tu pojawi?...

2016-04-22

Jinli - drzwi

Na Jinli po raz pierwszy zobaczyłam na własne oczy tradycyjne chengduńskie drzwi*. Właściwie drzwi powinny zostać wzięte w cudzysłów...

Dawnymi czasy większość tutejszych knajp czy herbaciarń miała właśnie takie drzwi: deski, które się wkładało i wyjmowało w zależności od potrzeby. Więcej gości? Wyjmujemy więcej desek. Zimno? Wyjmujemy mniej desek. Genialne w swej prostocie. Żadnego męczenia się z zawiasami itp. Oczywiście, bramy rezydencji prywatnych wyglądały zgoła inaczej, ale w miejscach użyteczności publicznej deskowe rozwiązanie było stosowane dość powszechnie. Właściwie to szkoda, że to rozwiązanie, z mocnym lokalnym smaczkiem, już prawie nie jest stosowane. Z drugiej jednak strony, nie chciałabym pracować w sklepie, w którym musiałabym codziennie wyjmować i wkładać deski...

*nie tylko chengduńskie. Również w Starym Kunmingu doskonale funkcjonowało takie rozwiązanie, kiedy jeszcze istniała tu dawna zabudowa...

2016-04-21

Jinli - zakupy

Jak już mówiłam, na Jinli można kupić całą masę różnych rzeczy, przy czym niektóre są faktycznie warte swej ceny, zwłaszcza, jeśli wiecie, że nie możecie wrócić do domu z pustymi rękami. Co więc możemy na Jinli kupić?

1. Produkty plecione z włókna palmowego.

Nie znajdziemy tu wprawdzie tradycyjnych peleryn suoyi, ale wybór kapeluszy, torebek i innych tego typu rzeczy będzie ogromny. Oczywiście, trzeba umieć oddzielić ziarno od plew, czyli prawdziwe plecionki od ohydnych syntetycznych podróbek, których na takich straganach też jest pełno.

2. Dwustronny haft Shu czyli tradycyjny syczuański haft ręczny.
Starszy od większości państw europejskich haft ten dawno już trafił na listę chińskiego dziedzictwa niematerialnego. Na Jinli znajdują się nie tylko sklepy, ale i warsztaty, w których, przy odrobinie szczęścia, możemy zobaczyć, jak taki haft powstaje. Niestety, robienie w nich zdjęć jest surowo wzbronione, co zresztą doskonale rozumiem. A że na te produkty, które mi się naprawdę podobały nie było mnie po prostu stać, do domu wróciłam z niczym. I do dzisiaj tego żałuję ;)

3. Ludowe rysunki

W każdym regionie Chin są oczywiście inne; wszystkie różnią się także znacząco od tradycyjnej chińskiej kaligrafii. Jeśli nawet nie chcemy sobie czegoś takiego wieszać na ścianie, możemy kupić na przykład ręcznie malowany wachlarz, idealny na chengduński zaduch.

4. Produkty z pandą

Jeśli byłeś w Chengdu i nie kupiłeś nic z pandą, to znaczy, że tak naprawdę wcale nie byłeś w Chengdu :D Panda to chińskie dobro narodowe i symbol Syczuanu. Poza tym, że naprawdę jest słodziutka, niektóre elementy wyposażenia domu/garderoby naprawdę są przeurocze. Pandowaty gaiwan, podstawki pod pałeczki, talerzyki... A już panda przebrana za łosia rządzi!

5. Cukierki "fale nitek" 波丝糖

Są to tradycyjne chengduńskie cukierki; zaczęto je wyrabiać pod koniec panowania Mandżurów, a tak były pyszne, że cesarz sobie zażyczył ich obecności na swoim stole! On też wymyślił dla nich nazwę. Zrobione są z mąki pszennej, mąki kukurydzianej, cukru, sezamu, fistaszków, maltozy i oleju. Pyszne!

6. Precjoza z "nefrytu w fioletowej szacie" 紫袍玉带石

To nie jest niestety syczuańska sztuka, jako, że kamień ten pochodzi z gór Wuling. Jednak nie wszędzie w Chinach można go dostać - np. w Yunnanie raczej nie - i mnie się już zawsze będzie kojarzył z Chengdu. Niestety, nie znam się na kamieniach wystarczająco dobrze, by powiedzieć, co to jest za kamień, ale urzekł mnie. Odpowiednio rzeźbiony, dzięki dwóm kolorom uzyskuje głębię i piękno zupełnie niespotykane.

I co, znaleźlibyście coś dla siebie?

2016-04-20

cukierki dmuchane 吹糖人兒

Spacerując po Jinli ujrzałam zamierającą już sztukę ludową w osobie pana, który dmucha cukierki. Kojarzycie proces wydmuchiwania szkła? To jest coś podobnego, tylko naszym tworzywem nie jest szkło, a cukier maltozowy. Z dawien dawna ulicami Pekinu i innych większych miast wędrowali cukrowi dmuchacze; na koromysłach musieli udźwignąć nie tylko spory zapas maltozy, ale i mały piecyk - bo żeby móc wydmuchać cukierki, materiał trzeba podgrzać. Dzieciaki uwielbiają patrzeć na to, jak z bezkształtnej kulki artysta wydmuchuje różnorakie kształty - postaci ludzkie, znaki chińskiego zodiaku itd. Można się napatrzeć, nabawić i jeszcze najeść - no cudo po prostu! Zwłaszcza, że można sobie zamówić konkretny kształt. Artysta bierze kuleczkę maltozy w dłoń posypaną talkiem i jeden koniuszek wkłada do ust. Dmucha, a gdy kuleczka zaczyna się rozdymać, zręcznie kształtuje palcami wdzięczną materię, dmuchając w nią jak miech. Istnieją też specjalne foremki drewniane - gdy kulka zacznie pęcznieć, można włożyć ją do takiej formy i "robi się samo", ale prawdziwi dmuchacze-artyści patrzą na takie wynalazki z politowaniem. Kiedy kształt jest już gotowy, wystarczy go umieścić na umoczonym wcześniej w maltozie patyczku - i już nasz cukierek jest gotowy.
Dziś ceny takich cukierków, choć niewysokie, są jednak z góry ustalone. W latach '80 XX wieku bywało tak, że, żeby interes lepiej się rozkręcał, co jakiś czas artyści organizowali promocję: jeden cukierek za dwie tubki po paście do zębów. Ponoć niejedna pasta do zębów została cichaczem w całości wyciśnięta po to, żeby było co wymieniać na cukierki... Tak naprawdę to być może artyści więcej zarabiali na tych tubkach niż normalnie - wówczas tubki były zrobione ze stopu bardzo drogiej wówczas cyny* i można je było oddawać do skupu za wcale niemałe pieniądze.
Co ciekawe, tradycyjnie pomysł na dmuchane cukierki przypisuje się Liu Bowenowi, który był... wysoko postawionym urzędnikiem, a także uchodzi za chińskiego Nostradamusa. Otóż pierwszy cesarz nowopowstałej dynastii Ming postanowił, że wyrżnie cały dwór. Liu udało się uciec, ale wiedział, że jego przyszłość wygląda marnie. Gdy w trakcie ucieczki napotkał staruszka sprzedającego cukier, zamienił się z nim na stroje i wyposażenie - zapewnił tym samym staruszkowi całkiem niezły zarobek, bo pewnie po sprzedaniu dworskich jedwabnych szat mógł staruszek kupić sobie dziesięć koromysł i wiader z cukrem. Przedsiębiorczość i pomysłowość Liu nie pozwoliły mu zgnić pod tym przebraniem; to on wpadł na pomysł podgrzania maltozy i sprzedawania jej po wyższej cenie, jeśli się ją zmieni w małe ptaszki, pieski i inne małpki. Przy czym nie był człowiekiem małym czy zawistnym - chętnie się dzielił tajnikami nowego rzemiosła z innymi sprzedawcami cukru. I tak cukrowe dmuchane figurynki rozprzestrzeniły się po całych Chinach.


A dziś - zanikają. Artystów-dmuchaczy cukierków można dziś spotkać właściwie tylko w miejscach atrakcyjnych turystycznie; nie przemierzają codziennie ulic większych miast z koromysłami na ramionach, nie są bóg-wi-jaką atrakcją dla dzieciarni. I... chyba cieszy mnie, że te czasy minęły. Wyobraźcie sobie, że jedynym cukierkiem, jaki można kupić dla dziecka jest taki najpierw wymiędlony łapami straganiarza, a potem jeszcze wydmuchany wprost z jego ust. Brrrrr.... Tworzeniu cukierków chętnie się przyjrzałam jak kolejnej kulinarnej sztuce chińskiej, ale zjeść to bym nie zjadła..

*w ramach ciekawostki: dziś największym producentem cyny na świecie są zakłady... oczywiście yunnańskie, Yunnan Tin :)