2016-12-31

bakłażan na parze

Znajoma Hongkongijka na wygnaniu w Londynie podzieliła się ze mną przepisem na bakłażana. Kocham bakłażany, kocham dania przyrządzane na parze, więc pokochanie akurat tego przepisu nie powinno nikogo zdziwić. A że szerszej publiczności zaprezentowała go moja najukochańsza Fuksja Dunlop, wiadomo było, że miłość ta jest oparta na solidnych fundamentach.

Składniki:
  • bakłażan
  • 2 łyżki sosu sojowego
  • łyżeczka ciemnego octu
  • odrobina cukru
  • dwa ząbki ściamkanego czosnku
  • kawałek drobno startego imbiru
  • drobno posiekana zielona cebulka
  • 2 łyżki oliwy/oleju
Wykonanie:
  1. Pokroić bakłażana na kawałki podobnej wielkości, takie "na jeden kęs". Włożyć do miseczki, która zmieści się w Waszym parowniku. Gotować na parze około 20 minut, aż bakłażan będzie miękki.
  2. W drugiej miseczce zmieszać sos sojowy, ocet i cukier.
  3. Na wierzch ugotowanego bakłażana wyłożyć czosnek, imbir i cebulkę.
  4. Rozgrzać oliwę/olej i polać nią bakłażana - uwaga, będzie syczeć, dymić i pryskać!
  5. Całość polać przygotowanym wcześniej sosem i wymieszać. Gotowe!
Takiego bakłażana można podać na zimno. Ja jednak, ze względu na brak ogrzewania w mieszkaniu, w zimie przyrządzam to danie z jeszcze parującym bakłażanem - i też jest pysznie!

2016-12-27

不知好傣

Dziś nazwa knajpy, która mnie rozśmieszyła do łez:
不知好傣 bù​zhī​hǎo​Dǎi dosłownym tłumaczeniu znaczy: nie znać dobrego Daja. Nic zabawnego, gdyby nie to, że wykorzystano grę słówek. Znane chińskie powiedzenie głosi: 不知好歹 bù​zhī​hǎo​dǎi - nie wiesz, co dobre, nie widzisz czyichś dobrych intencji itd. Wymawia się dokładnie tak samo :D
Zachęcona poczuciem humoru właścicieli spożyłam tam raz kolację. Niestety, okazało się, że właściciele najwyraźniej też nie znają żadnego dobrego Daja, a już z pewnością dajskiego kucharza dobrego nie znają. I nie wiedzą, co dobre. Nawet jeśli mają dobre intencje...

2016-12-23

Hostele

Przez wiele lat niekwestionowanym królem kunmińskich hosteli był Hump. Sama zaczynałam odeń moją kunmińską przygodę wieki temu. I choć generalnie raczej mnie drażnią knajpy czy hostele wypchane wszystkowiedzącymi backpackersami, którzy są tacy cool, faktycznie Hump zapewniał miękkie lądowanie - obsługa posługująca się angielskim, możliwość zamówienia zachodniego żarcia, pomoc w zorganizowaniu wycieczki itd. - to wszystko niewątpliwie dawało Humpowi przewagę nad innymi hostelami.
Czasy się zmieniły, a Hump, ku mojemu wielkiemu smutkowi, upadł. Nie martwmy się jednak na zapas - w Kunmingu pojawili się godni następcy. Obecnie jednym z najpopularniejszych hosteli w mieście jest Cloudland. Dobrze położony (między moim ukochanym targiem, a Małą Zachodnią Bramą, naprzeciwko Kundu), ładnie urządzony, a od Humpa zdecydowanie tańszy. Mogę polecić z czystym sumieniem :)

2016-12-21

甜白酒 Słodka wódka

To, co w całej reszcie Chin nazywa się zupełnie inaczej (jiǔ​niàng 酒酿, láozāo 醪糟, jiāngmǐjiǔ 江米酒), w Yunnanie zowie się słodką wódką. Jest to chiński lekko alkoholizowany, mocno słodki deser. Składa się z podfermentowanego kleistego ryżu zalanego słodką cieczą o niewielkiej zawartości alkoholu i kwasu mlekowego. Początkowo powstawał jako produkt uboczny przy produkcji wina ryżowego/octu ryżowego - do dziś zresztą tak powstaje na chińskich wsiach (najlepsza słodka wódka, jaką jadłam, została zrobiona w ten właśnie sposób w małej yijskiej wiosce na końcu świata...), jednak już od dawna jest też wytwarzana na wielką skalę jako zamierzony produkt końcowy. Jednak nic straconego! Jeśli nie zjecie szybko słodkiej wódki i zostawicie ją w ciepłym miejscu, będzie ona nadal fermentować i kiedyś w końcu otrzymacie ryżowe wino. Albo ocet. Niestety, tego się nigdy nie wie, więc lepiej nie ryzykować ;)
Dawnymi czasy słodką wódkę wytwarzało się na większą skalę w zimie właśnie z tego powodu - w zimnie łatwiej było kontrolować stopień fermentacji. Deser ten stał się nieodłącznym towarzyszem Dongzhi - czyli święta zimowego przesilenia. Jedzony wówczas na ciepło z tangyuanami, czyli małymi ryżowymi kuleczkami, jest mile rozgrzewającym dodatkiem na chińskich stołach.
Dongzhi wypada właśnie dziś. Z tej okazji pokażę Wam coś, co nawet w samym Yunnanie jest raczej rzadkością, a w Chinach to już w ogóle:

Słodka wódka na bazie kleistego ryżu, ale fioletowego!
Wesołej reszty zimy!

2016-12-19

Sun Ran(weng) 孙髯(翁)

Broda Wnuka. Albo, w dłuższej wersji - Wnuk Brodatego Dziadka. No w życiu nie zapomnę, jak ten facet się nazywa, skoro tak się tłumaczy jego miano. Urodzony w 1685 poeta jest niby Yunnańczykiem, bo tu żył, ale jednak nim nie jest - bo ojciec przeniósł się tu z Shǎn​xī, by dowodzić wojskiem i przywiózł Sun Rana razem z sobą. Może to właśnie dlatego, że był outsiderem, łatwiej zauważył piękno Jeziora Dian i - bardziej ogólnie rzecz ujmując - Yunnanu? Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że ten pan jest autorem pierwszego tasiemcowego dwuwiersza w historii chińskiej literatury. Kiedyś był on najdłuższy - 180 znaków robi wrażenie, zwłaszcza że typowy chiński dwuwiersz ma ich zaledwie 14. W XX wieku powstały jednak dłuższe dwuwiersze i odebrały temu palmę pierwszeństwa.
Wiadomo o naszym poecie niewiele; większość to legendy, nie fakty. Ponoć urodził się już z brodą i wąsami, dlatego nazwano go Ran - Zarost. Od dziecka był znany z zapędów intelektualnych - nawet w trakcie krótkich podróży nie rozstawał się z książką. Mimo to nie zdobył dyplomu cesarskiego - nie pozwolił na przeszukanie przed wejściem do salki egzaminacyjnej. Stwierdził, że traktuje się uczonych jak złodziei. Niepokorny duch, jak to Yunnańczyk... Wielbił kwiaty śliwy; wyrył nawet pieczęć z napisem "Dziesięć tysięcy śliw - jedna szata". Do dziś mała uliczka w centrum Kunmingu zwie się Aleją Śliw; kiedyś znajdował się tu piękny śliwowy sad, a Sun Ran miał ponoć tu mieszkać.
Nie lubił życia, jakie wiódł jego ojciec. Dość się naprzyglądał temu, jak oficjele przywłaszczają sobie dobra ludu. Wygoniony z domu, włóczył się po całym środkowym Yunnanie. Najbardziej za serce chwycił go jednak widok z Budynku Wielkiego Widoku. Ten właśnie widok opisał w długaśnym dwuwierszu. Za życia nie był doceniany. Nie zrobiwszy urzędniczej kariery w stylu ojca - zbiedniał. Zamieszkał na tyłach Świątyni Yuantong i utrzymywał się z wróżenia oraz dzięki pomocy dzieci. Jeszcze w 1770 roku chodził bez laski, miał bystry wzrok i słuch i jasny umysł. Ostatnie lata spędził w Mile; został przygarnięty przez obrotnego zięcia, prowadzącego handel na szeroką skalę. W 1775 roku umarł i został natychmiast zapomniany. Dopiero całkiem niedawno odnaleziono jego grób, a następnie przeniesiono szczątki do parku imienia Suna w Mile, mieście niedaleko Kunmingu. Większość jego dzieł zaginęła - pewnie prywatna pisanina kogoś, kto nawet nie zdobył tytułu urzędniczego nie była niczyim priorytetem...
Koło Budynku Wielkiego Widoku znajduje się pomnik poety:
Ilekroć koło niego przechodzę, zastanawiam się jak to jest być na własne życzenie "poetą jednego wiersza". Jak uczciwym wobec innych i siebie samego był ten człowiek, że zamiast iść wygodnym traktem w kierunku wyznaczonym przez ojca, zdecydował się żyć po swojemu. W Yunnanie nie czuł się wygnańcem, pokochał Kunming i okolice z całego serca. Na starość zamiast siedzieć kołkiem w domu któregoś syna, zarabiał na swe utrzymanie przy świątyni. Swoją drogą - ciekawam, czy to była suwerenna decyzja, czy też po prostu żaden z synów nie chciał wypełnić obowiązku wobec ojca i przyjąć go pod swój dach. A jeśli nikt go nie chciał - to dlaczego? Czyżby wrażliwy na piękno poeta w pożyciu codziennym był uciążliwym sadystą? Toksycznym rodzicem?
Wiele mam pytań, które pozostaną na zawsze bez odpowiedzi. Zawsze jednak w sercu będzie tlić się iskierka sympatii dla tego człowieka, który tak pięknie opowiedział o Yunnanie.
Od tylu lat zbieram się do przetłumaczenia tego dwuwiersza; nie umiem tego zrobić ładnie. Mogę co najwyżej próbować przetłumaczyć wiernie... Może kiedyś się uda :)

2016-12-18

24 przykłady nabożności synowskiej 二十四孝 XII

Wyrzeźbił z drewna posążki rodziców, by móc im służyć 刻木事親

Za czasów dynastii Han żył młody mężczyzna o imieniu Ding Lan. Rodzice odumarli go, gdy był tak mały, że nie potrafił jeszcze dobrze się nimi zajmować. Gdy więc dorósł, pragnął okazać rodzicom należny szacunek i troskę. Ponieważ odeszli już oni z tego świata, pragnienie to pozostawało niezaspokojone. Młodzieniec wymyślił jednak sposób, w jaki może służyć rodzicom i po ich śmierci: oddał w ręce utalentowanego snycerza kawał szlachetnego drewna i poprosił, by ten wyrzeźbił wizerunki jego rodziców. Artysta wykonał zadanie i odtąd oczy Ding Lana cieszyły statuetki rodziców. Młodzieniec umieścił je na ołtarzu w salonie. Każdy poranek zaczynał ofiarowaniem trociczki, ukłonem i modłami przed posążkami, takoż i kończył każdy dzień. Zachował ten zwyczaj również gdy się ożenił - a żona składała statuom takie same ukłony.
Jednak żonę męczyły te żmudne rytuały; nie bardzo rozumiała, dlaczego mąż traktuje te statuetki jak żywych ludzi. Dnia pewnego, zapewne z nudów, gdy Ding Lan był poza domem, żona ukłuła igłą dłoń jednego z posągów, po prostu dla hecy, a może i z ciekawości? Jakież było jej zdumienie, gdy ręka posągu zaczęła krwawić! Widok prawdziwej krwi kapiącej z rzeźby na ołtarzu przestraszył żonę na śmierć.
Gdy Ding Lan wrócił wieczorem do domu i pokłonił się jak zwykle wizerunkom rodziców, zauważył, że oczy jednej statui są pełne łez. Dziwując się niepomiernie, otoczył posągi uważnym spojrzeniem i ujrzał krew cieknącą z jednej dłoni. Natychmiast zażądał od żony wyjaśnień. Ona ze wstydem przyznała się do psoty. A on!... Wprost pękał ze złości i, wyrzekając żonie od wstrętnych łajdaczek, wyrzucił ją z domu i się rozwiódł.

Ech, idiotka z tej żony. Dlaczego się nie bawiła swoimi rzeczami, tylko musiała próbować zepsuć akurat posążki najważniejsze dla swego męża? Mnie rodzice nauczyli, że cudzego się nie rusza. Ale nawet gdyby mnie nie nauczyli, to bardzo niewielkiego czasu potrzebowałam, by zrozumieć, że w żadnym wypadku mam nie dotykać saksofonu męża. On zaś wie, że ma zostawić w świętym spokoju mój komputer ;)

2016-12-17

sushi z kawiorem

Zełwa* pojechała do Rosji na wycieczkę. Przywiozła z sobą oczywiście żarcie. Jeśli Rosja i żarcie, to oczywiście kawior.
Jest tylko jeden szkopuł. Ani ona, ani żaden członek jej rodziny kawioru nie lubią. Wydała więc sporo (naprawdę sporo, bo kawior był zacny!) kasy, by przywieźć coś kompletnie nieprzydatnego. Całe szczęście w porę pomyślała o mnie. Zanim kawior zdążył się zepsuć albo przeterminować, przywiozła go do nas. A ja, zamiast podać z szampanem, na blinach, zrobiłam zeń sushi.

Składniki:
  • ryż do sushi
  • ocet ryżowy
  • sól
  • cukier
  • płaty nori
  • kawior
Wykonanie:
  1. Najpierw gotujemy ryż i doprawiamy octem, cukrem i solą. Zacznijcie od łyżeczki octu, łyżeczki cukru i szczypty soli, a potem próbujcie, czy czegoś nie jest za mało. Zostawiamy do wystygnięcia i przygotowujemy resztę.
  2. Arkusz nori kroimy zgodnie z nacięciami i w każdy pasek zawijamy kulkę chłodnego już ryżu.
  3. Ryż ugniatamy tak, by na górze powstała "kieszonka" na kawior.
  4. Łyżeczką nakładamy kawior. Gotowe!
Słoiczek kawioru okazał się być zbyt mały ;) Więc z reszty ryżu zrobiłam zwykłe sushi z marchwią i ogórkiem. A to z kawiorem było PYSZNE!...

*o tempora, o mores, blogger mi podkreśla jako nieprawidłowe piękne słowo zełwa, określające siostrę męża. Szurzego też podkreśla, choć to określenie, jakim winien nazywać mojego brata mój małżonek... Jeśli tak samo jak ja lubicie się babrać w pięknych staropolskich słowach, zapraszam tutaj.

2016-12-15

Góra Yuantong - bonsai

Nigdy nie zrozumiem, dlaczego w chińskich parkach stawia się donice z bonsai. Przecież to jest park. Jest tam ziemia i trawnik. Czemu, do cholery, nie zasadzić tam normalnego, zdrowego drzewa, zamiast wybetonować i postawić donicę z karłowatą, upośledzoną odmianą?!
Przyznać jednak muszę, że doniczki są zaczepiste...

2016-12-11

24 przykłady nabożności synowskiej 二十四孝 XI

Zrywał morwy dla matki 拾椹供親

Za czasów dynastii Han żył dobry syn - Cai Shun. Ojciec odumarł go młodo i przez całe lata musieli sobie radzić z matką sami. Owego roku Wang Mang ogłosił się cesarzem i całe cesarstwo pogrążyło się w chaosie - głód, susze i wojna domowa sprawiały, że lud cierpiał okrutnie. Wiele rodzin poumierało z głodu, a ci, którzy przetrwali, żywili się korzonkami i chwastami. Dobrzy ludzie zmieniali się w bandytów i złodziei - wola przeżycia była ważniejsza od moralności. Na drogach grasowały bandy zbójów i rebeliantów o czerwonych brwiach, a lasy stały się schronieniem dla bezdomnych.
Pewnego dnia Cai Shun wziął dwa wiklinowe koszyki i poszedł do lasu zrywać morwy dla matki. Jednak pod drzewami został napadnięty przez dwóch bandytów. Byli przerażający, przypasali ostre miecze, a ich ciemne twarze znamionowało okrucieństwo.
"No, dzieciaku, życie ci niemiłe? Jak śmiesz plądrować tereny naszego herszta? - wykrzyknął większy z bandytów. Mały Cai Shun aż zaniemówił z przerażenia. Mniejszy bandyta przyglądał się uważnie efektom pracy chłopca, planując pochłonąć wszystko, co się nadawało do zjedzenia. "Chłopcze - zapytał. - Dlaczego wrzucasz czarne i czerwone owoce do dwóch różnych koszyków?". Cai Shun, drżąc ze strachu jak osika, odparł: - "Czarne morwy są dojrzalsze i słodsze. Oddaję je matce. Czerwone są niedojrzałe i kwaśne. Te zjadam sam, panie. Mam nadzieję, że panowie oszczędzą moje nędzne życie, w przeciwnym wypadku nie będzie komu zadbać o moją matkę".
Szczera i prosta odpowiedź wzruszyła serca rzezimieszków. Pamiętając jeszcze cierpienia własnych rodziców, zdecydowali oszczędzić życie chłopca. Mało tego, zaopatrzyli go jeszcze w strawę i napoje. Dopiero wówczas puścili go z powrotem do matki.

Może to dziwne, ale moje pierwsze skojarzenie dotyczyło... Powrotu taty. Ciekawe, że w polskiej literaturze dzieci wymodliły sobie powrót ojca, a tutaj syn wyprasza życie dla siebie, żeby móc się opiekować matką. I tu, i tu bandyci, ale jakże inna logika!

2016-12-10

pudełka z czosnkiem bulwiastym 韭菜盒子

O tym, że kocham uliczne żarcie, zawsze i wszędzie głośno mówię. Wielu najsmaczniejszych i najbardziej tradycyjnych potraw nie uświadczymy w żadnych knajpach. Albo podejmiemy ryzyko i kupimy delikatesy z maleńkiego straganu, albo do końca życia nie dowiemy się, jak smakuje takie na przykład pudełko z czosnkiem bulwiastym. Nazwa ta jest dokładnym tłumaczeniem nazwy chińskiej, jednak oczywiście nie są to żadne "pudełka", a po prostu pierożki z nadzieniem ze wspomnianego czosnku i smażonego jajka. Oprócz tego można ten farsz wzbogacić na przykład maleńkimi krewetkami, smażoną cebulką albo ugotowanym wcześniej makaronem sojowym, ale według mnie - wersja podstawowa jest najlepsza.
Zamiast skomplikowanej instrukcji obsługi, pokażę Wam na filmie, jak to się robi:

Trzeba smażyć aż do złotego koloru - kiedy tylko ciasto nie będzie już surowe, pierożki nadają się do jedzenia. Uwielbiam je!

2016-12-07

Zwyczaje kulinarne Yunnanu

Winter is coming. A gdy robi się zimno, cóż można wymyślić lepszego niż miska ciepłej strawy, trochę alkoholu i pogaduchy o tym, jak to jest w Yunnanie? A skoro już siedzimy nad tą miską, zastanówmy się nad jej zawartością. Ta właśnie aromatyczna i apetyczna zawartość sprawiła, że pokochałam Yunnan z całego serca. No dobra, jest jeszcze historia, liczne grupy etniczne, muzyka, krajobrazy i czynnik ludzki, ale - zaczęło się oczywiście od żarcia. I w ramach projektu zimowego Klubu Polki na Obczyźnie o tym żarciu Wam opowiem. Część poniższych stwierdzeń można zastosować do kuchni Chin w ogólności, ale część jest stricte yunnańska.

"Jak jest zielone, jest warzywem. Jak się rusza, jest mięsem"

Powyższe powiedzonko dobrze obrazuje, co może wylądować na yunnańskim talerzu: cokolwiek! Gdy pierwszy raz poszłam na targ w Kunmingu, zdumiona zauważyłam, że nie rozróżniam dwóch trzecich asortymentu. Te biedne europejskie marchewki czy inne kartofle wyglądają na yunnańskich straganach jak ubodzy krewni. Cóż za feeria barw, zapachów, smaków! Powoli, powoli zaczęłam się uczyć, cóż to za wspaniałości. Dziś nie zdumiewa mnie na straganie ani paprotka, świetnie nadająca się do smażenia, ani płoczyniec, idealny w sałatkach, ani strzałka wodna, z której można zrobić genialne czipsy, ani złocień, idealny do sałatek i złocieniowej tempury.
Jednak cała ta bujna roślinność to pikuś w porównaniu z tym, co Yunnańczyk uważa za doskonały odpowiednik schabowego. Zaczynając od oczywistości: jeśli zwierzę poświęca życie, by Cię nakarmić, uszanuj to i nie marnuj żadnej części. Dlatego na straganach poza zupełnie zwykłym mięsem drobiowym, wieprzowym czy wołowym, pysznią się wspaniałe podroby, ogony, skóra (czasem opalana palnikiem, żeby pozbawić ją włosia, ale nie zawsze!), racice, łby, uszy, ścięgna... I nie są to potrawy dla biedoty! Eleganckie knajpy, raczej te z wyższej półki wręcz chlubią się gulaszem ogonowym, cynaderkami, flaczkami, świńskimi uszami na ostro czy prażoną, chrupiącą skórą. Przecież żadna sztuka przyrządzić smacznie kawałek mięsa, którego nie da się zepsuć. A żeby dobrze przyrządzić nereczki czy wątrobę wieprzową, trzeba się na tym naprawdę znać.
Drugą kwestią jest to, jak daleko rozciągnięta jest definicja mięsa. Bo to, że każde mięso jest jadalne to oczywista oczywistość. Na każdym większym targu ujrzymy więc oczywiście króliki, gołębie czy przepiórki. W knajpach - psinę, oślinę, wężowinę. Ale oprócz tego - przysmakami są żółwie i żółwiaki, żaby i kijanki, a idąc jeszcze dalej w miniaturyzacji - rozmaite owady, od koników polnych i szarańczy poczynając, poprzez robaki bambusowe aż po larwy szerszeni.
Trzecia rzecz to... hmmm... menu. Część knajp - i to nie tylko tych maleńkich, ulicznych straganów - po prostu jako menu wystawia mięsa/warzywa na zewnątrz. Możesz sobie wybrać właśnie tę sztukę bakłażana i właśnie te trzy pomidory - pokazać palcem, albo i wziąć do ręki, żeby sprawdzić, czy świeże. Jednak warzywa to pikuś. Na załączonym wyżej obrazku widzicie uliczny stragan z koźlimi szaszłyczkami. Kilka osób metodycznie obkrawa tuszkę kozy, wiszącej u daszku, a następnie "nawleka" mięso na szaszłykowe patyczki. Następnie właściciel to mięso przyprawia i opieka. Gdy obiorą już mięso z całej kozy, szkielet idzie do knajpy obok, w której gotuje się zupy na kościach, a nasz straganiarz z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i z pełną kiesą może iść do domu. Dla Yunnańczyka - no i dla mnie - tego typu "karta dań" jest rękojmią świeżości.


Surowe czy smażone? Oto jest pytanie!

Chińczycy generalnie nie przepadają za surowizną. Dotyczy to nie tylko mięsa (chińskie steki są w zasadzie zawsze wysmażone do bólu, a na samą wzmiankę o tatarze robią się zieloni), ale nawet warzyw. Pomidor - smażony z jajkiem. Marchewka - smażona lub gotowana. Zielony ogórek - dobry na zupę... Oczywiście, jak wszystkie generalizacje, i ta jest prawdziwa tylko w pewnym stopniu. I w Chinach istnieją sałatki z surowych warzyw, choć faktycznie są zazwyczaj dość dobrze ukryte w bogatych menu. Ale akurat w Yunnanie ogromną ilość zieleniny spożywa się w sałatkach - np. wspomniane już liście złocienia, ogórki, tamarillo i wiele innych warzyw Yunnańczycy spożywają na surowo. Jednak to mniej mnie w sumie dziwi niż parę surowych dań mięsnych. M.in. mniejszości etniczne Bai, Jingpo, Bulang i Dai jadają na surowo wieprzowinę bardzo drobno posiekaną/zmieloną, krew, skórę...


Mleko

W związku z genetycznie uwarunkowaną nietolerancją laktozy, która dotyka przeważającą większość chińskiego społeczeństwa (podobno ponad 90%!), w Chinach spożycie mleka i wszystkich produktów mleczarskich zawsze było znikome. Ostatnimi laty się to zmienia, ale asortyment w sklepikach mleczarskich nie poraża - parę rodzajów mleka w kartonie, masa słodkich i sztucznych jogurtów i... tyle. Po masło czy ser najlepiej się wybrać do sklepu z żywnością importowaną typu Metro albo Carrefour.
W Yunnanie można też pójść na targ. Na większości targów (no, może poza południowym i południowo-zachodnim Yunnanem) dostaniemy bez trudu dwa typy tradycyjnego yunnańskiego koziego sera: rubing i rushan (na zdjęciu u góry właśnie ten drugi, nawinięty na patyczki i pieczony na grillu). Oprócz tego w każdej porządnej tybetańskiej knajpie znajdziemy jaczy twaróg na słodko.


Posiłki

Choć przeciętny Chińczyk, w tym i Yunnańczyk, spożywa tak samo jak my trzy posiłki dziennie, tak naprawdę zgodnie z tradycją powinien ich jeść cztery. Ten czwarty to znany i drzewiej w Polszy podkurek, czyli obżarstwo w godzinach wieczornych. Czy Wy też macie wizję wykradania przysmaków z lodówki? Ech, to nie takie proste! Prawdziwy kunmiński podkurek jadało się zawsze na zewnątrz. Podkurki w starym Kunmingu to całe ulice i wielka ilość knajp, wprost zastawione jedzeniem aż do późnych godzin nocnych. Dziś jednak tradycyjne podkurkowe potrawy zostały zastąpione przez ogólnochińskie stragany z szaszłyczkami czy knajpy z tzw. gorącym kociołkiem. One bywają otwarte do 3-4 nad ranem. Raj dla łakomczucha! :)


Kieliszek czy miska?

Yunnańskie mniejszości etniczne słyną z barwnych strojów, ciekawej kultury, cudnej muzyki i... picia wódki. W porównaniu z etnicznymi Chińczykami - większością Han - są to zwykłe opoje. Zapewne w przeciwieństwie do Chińczyków ich wątroby nie przetwarzają alkoholu natychmiast w aldehyd octowy (to ciekawostka biologiczna, o której więcej przeczytacie tutaj)... Tak czy owak, kultura picia u wielu yunnańskich ludów polega na tym, że na dzień dobry domowy bimber/nalewka ląduje w miseczkach. Takich jak do ryżu. O pojemności sporego kubka. I tak, często wychyla się "do dna". Tak się nadal wita gości w większości yunnańskich wiosek... a potem jest jeszcze gorzej, bo odmowa to utrata twarzy dla częstującego...


Pałeczki? Nie zawsze!

Choć tradycyjnymi chińskimi sztućcami są tylko pałeczki i porcelanowa łyżka z płaskim dnem, część grup etnicznych z Yunnanu nadal jada na swój sposób - czyli na przykład palcami. W tutejszych tybetańskich knajpach dostaniemy oczywiście tradycyjną herbatę z masłem jaka oraz miseczkę z jęczmienną mąką tsampa. Te dwa składniki należy ręką zmiesić na ciasto i spożyć bez użycia sztućców. Nie inaczej jest w tradycyjnych knajpach dajskich (Dajowie to chińscy Tajowie). Jedną ze sztandarowych potraw jest tzw. posiłek ręką łapany - wielka taca z kleistym ryżem, na którym ułożone są dania właściwe. Z takiej tacy należy dłonią brać kuleczkę ryżu plus odrobinę sałatki/mięsa/kiszonki i wsadzać bezpośrednio do dzioba. Jako udogodnienie dla Chińczyków podaje się w takich knajpach również jednorazowe rękawiczki... Oczywiście, można poprosić o pałeczki (robi to nagminnie mój mąż...), ale jest to takie samo nieporozumienie, jak użycie zwykłego noża do ryby w kulturze polskiej.


Herbata

Yunnan słynie z herbaty. Największym hitem jest oczywiście pu'er, ale nie ustępuje jej też czarna, a za nimi ustawia się w kolejce zielona. Jednak nawet w niezłych restauracjach do obiadu/kolacji dostaniemy nie jakąś herbatę wysokiej jakości, a metalowy czajnik/termos, do którego wsypano garść kiepskich liści herbacianych i wlano litr albo i dwa litry wrzątku. W zależności od stopnia oszczędności kelnerek będzie to albo kwintesencja goryczy, albo niemal czysty wrzątek. Tak czy owak, kelnerzy będą mówić o niej raczej nie "herbata", a "herbaciana woda" 茶水. Jest podawana gratis i służy raczej przepłukaniu ust po mocno doprawionych potrawach i zaspokojeniu pragnienia niż rozkoszowaniu się smakiem. Po głębsze doznania herbaciane należy udać się do przybytku specjalnie do tego stworzonego, czyli herbaciarni.Tam herbata nie będzie wprawdzie darmowa, ale herbaciana ceremonia będzie warta swojej ceny :)


Chilli

Gdy po raz pierwszy przyjechałam do Yunnanu, miałam wrażenie, że chilli występuje w każdej potrawie. Każde mięso smażone z chilli, placki ziemniaczane z chilli, chilli w rosole. Chilli świeże, chilli suszone, chilli smażone. Pasta z chilli, chilli w oleju, chipsy z chilli. Czerwono się w oczach robiło... Cóż, Yunnańczycy bezsprzecznie kochają chilli, trzeba ten fakt zaakceptować. Później odkryłam jednak, że istnieje tu cała gama potraw, do których tylko kiepscy kucharze dodają chilli, by zakryć nędzny smak. Z lubością zajadam te potrawy i w knajpach, i w domu... a swoją drogą nauczyłam się kochać chilli i bez niego też już sobie stołu nie wyobrażam.

Mam nadzieję, że choć trochę Wam przybliżyłam yunnańskie kulinaria. Jeśli zaś jesteście łakomymi obieżyświatami, zapraszam do czytania o zwyczajach kulinarnych z innych miejsc świata - wpisy będą się pojawiać na blogach Klubu Polki na Ojczyźnie przez najbliższe dwa miesiące. Lista linków znajduje się tutaj i będzie regularnie uzupełniana o nowe wpisy.

2016-12-05

miłorzębowo

Odpowiadając zawczasu na Wasze pytania: nie, nie nudzi mi się spacerowanie tymi samymi ścieżkami i robienie zdjęć w tych samych miejscach :) Uwielbiam miłorzębowe złoto, a Wy? :)

2016-12-04

Shogun

Kiedy Joasia nie może wieczorem zasnąć, czytam jej na głos, cichutko szemrząc jej nad uchem. Ona, uspokojona moją obecnością i samym timbrem głosu w końcu zaczyna mrużyć oczka i zasypia. A ja - kontynuuję lekturę, aż mnie zmęczenie zmoże. Czyli dość krótko, bo jednak codziennie wieczorem jestem porządnie zmęczona.
M.in. dlatego czytanie tej ponad tysiącstronicowej powieści trwało dwa miesiące. Ech. Czasy, gdy pasjonujące tomiszcza pochłaniałam kosztem snu, nawet kilka nocy pod rząd, dawno już minęły. Starość nie radość...
Zacznę od tego, że za Clavellem przepadam. I że będąc brzdącem kochałam się na zabój w Chamberlainie. To powiedziawszy, nie zaskoczę Was pewnie tym, że książka mi się ogromnie podobała. Oczywiście - mam dla Was kilka miłych wyjątków:

Kiku z trudem oderwała wzrok od apetycznego śnieżnobiałego ryżu i przemogła głód. Jadłaś przed przyjazdem, zjesz później, powiedziała sobie. Owszem, lecz i tak zjadła bardzo mało. "Och, damy mają mały apetyt, bardzo mały - powtarzała jej nauczycielka. - Jedzą i piją goście, a im więcej, tym lepiej. Damy nie, a już zwłaszcza przy gościach. Z pełnymi ustami nie mogłyby rozmawiać, zabawiać klientów, grać na samisenie ani tańczyć. Zjesz później, bądź cierpliwa. Skup się na gościu". [rady dla kurtyzany... ale też cudowna pomoc w odchudzaniu ;)]
*
W Japlandii każdy cywilizowany człowiek musi sam sobie gotować albo osobiście wyuczyć gotowania którąś z tych małp, bo inaczej skona z głodu. Oni jedzą tylko surowe ryby i surowe warzywa marynowane w słodkim occie.[a dziś restauracje sushi są często droższe od tych najlepszych w stylu europejskim :)]
*
dzięki śmiechowi jednoczymy się z bogami, co pozwala dalej żyć i pokonać wszelką zgrozę, straty i ziemskie cierpienia.
*
- Nam nie wolno się rozwodzić. Nie możemy.
- Tak nam mówią świątobliwi ojcowie. Przepraszam, ale nie jest to rozsądne, Anjin-san. Pomyłki się zdarzają, ludzie się zmieniają, karma, ne? Dlaczego mąż miałby znosić niedobrą żonę, a żona niedobrego męża? To niemądre być skazanym na siebie. Ne?
*
A może... a może by tak zabić się razem? Umrzeć pięknie, złączyć się z sobą na wieczność. To dopiero byłoby wspaniale! Połączyć się w śmierci na wieczne świadectwo naszej czci dla życia.
*
Palankiny i konie nie byłyby stosowne dla chłopów i pospólstwa. Nauczyłyby ich lenistwa, ne? Znacznie lepiej dla nich, że poruszają się pieszo.[O, tak :) Okropne jest moje lenistwo i jazda na rowerze :D]
*
Ryż dostarcza nam jedzenia, tatami do spania, sandałów do chodzenia, okryć do ochrony przed deszczem i zimnem, strzech żebyśmy mieli ciepło w domach, papieru do pisania. Bez ryżu nie da się żyć [...]. [potwierdzam!! ;)]

Jednak to nie takie wyjątki i nie sama fabuła stanowią o sile i pięknie tej powieści. Są nią według mnie opisy. Opis tworzenia szlachetnego, a nietrwałego dzieła - kwiatu ze skórki i cząstek pomarańczy - i ta japońska miłość do ulotności. Cudne! Opis Drogi Herbaty - cha-no-yu - piękny i prawdziwy. Opis ninja - taki, jak trzeba. No i - z mojej emigranckiej perspektywy bodaj najważniejszy - opis uczuć głównego bohatera, gdy po tygodniach rozłąki spotkał znów swą załogę i nagle odkrywa, że sam się zjapońszczył, a z tymi ludźmi niewiele go już łączy.
Nie czytałam z wypiekami na twarzy; o kulturze japońskiej wiem też wystarczająco dużo, by informacje znalezione w książce nie były dla mnie żadną nowością. A jednak... Nie żałuję ani minuty poświęconej na czytanie. No i - okropnie bym chciała odświeżyć sobie serial. Ciekawe, jak bardzo różne byłyby moje odczucia - po trzydziestu latach, po przeczytaniu książki, po studiach dalekowschodnich i po wielu latach mieszkania w Azji :D
A na sam koniec - motto: "Zachowaj czujność i co dzień wyciskaj z życia, co się da, choćby było to nie wiem jak niedobre".

2016-12-03

kukurydza kleista 糯玉米

Narodziła się w Chinach. W prosty sposób: po introdukcji zwykłej kukurydzy zaczęła się ona zmieniać. W dodatku Chińczycy lubili zupełnie inne cechy kukurydzy niż Amerykanie. Tak ze zwykłej Zea mays powstała odmiana sinensis. Na Zachodzie bywa ona nazywana woskową, ale u nas używa się znaku nuo 糯, który opisuje m.in. ryż kleisty, więc dla mnie będzie to zawsze kukurydza kleista. Tak samo zresztą jak ryż kleisty zawiera dużo amylopektyny i dlatego też ma taki wyjątkowy smak. Jest mniej słodka od zwykłej kukurydzy, ziarenka wydają się mieć inną strukturę, a w dodatku wyjątkowo pachnie. Większość jest prawie biała, czasem ecru, ale niektóre odmiany zawierają fioletowe ziarenka. Te fioletowe są trochę słodsze, ale i tak dużo delikatniejsze w smaku od zwykłej kukurydzy. Uwielbiam je!
Poza walorami smakowymi warto zwrócić uwagę na to, że wszystkie minerały i inne takie są w niej dużo lepiej przyswajalne niż w zwykłej kukurydzy, jest też lekkostrawna.
Dawniej w całym Kunmingu ze świecą w ręku można było szukać żółtej kukurydzy - królowała kleista. Teraz zwykłej jest więcej, ale zarówno na targach, jak i u ulicznych sprzedawców można znaleźć tę naszą. Polecam serdecznie - jest zdrowsza i nie tak nachalnie słodka.
Jak ją przyrządzić? Ja ją jadam tylko w dwóch wersjach: albo w całości ugotowaną na parze, albo posiekane kolby wrzucane do gorącego kociołka :)

2016-12-01

Pierwszego Grudnia

Ulica, przy której położone są trzy najważniejsze kunmińskie uniwersytety - Yunnan University, Yunnan Normal University oraz University of Minorities - nazywa się 1 2 1 (一二一大街). Nie sto dwadzieścia jeden, jak próbował mnie poprawiać pewien Szanghajczyk, a po prostu Jeden Dwa Jeden. Żeby zrozumieć, dlaczego, trzeba liznąć trochę historii Kunmingu.
W listopadzie 1945 roku wszyscy inteligenci już mieli dość wojny domowej, która trwała w najlepsze między rządem narodowców a komunistami. Najbardziej narzekali oczywiście wykładowcy i studenci związani z Chińską Ligą Demokratyczną. 25 XI wykładowcy i studenci Południowo-Zachodniego Połączonego Uniwersytetu rozpoczęli protest, do którego szybko przyłączył się Uniwersytet Yunnański i inne wyższe szkoły. Ciekawostka: jednym z ogniw zapalnych protestu był Fei Xiaotong, uczeń Bronisława Malinowskiego, innymi słynny Wu Han, oraz Qian Duansheng 錢端升. Były marsze, pikiety przed biblioteką uniwersytecką, mowy no i - zawieszenie zajęć. Z tym ostatnim część mniej zaangażowanych politycznie studentów nie chciała się pogodzić, więc wywiązała się najpierw pyskówka, a później bijatyka.
30 XI wojskowe szyszunie wybrały się na zwiedzanie Budynku Wielkiego Widoku. Nie zdołali do niego dojść, bo studenci zaczęli ich obrzucać cegłami. Wojskowi nie odpowiedzieli gwałtem na gwałt, w planie były negocjacje.
Dzień później, pierwszego grudnia, wojskowi wybrali się na Południowo-Zachodni Połączony Uniwersytet, żeby przesłuchać studentów. Jeden z żołnierzy, ponoć nie w czynnej służbie, nie wytrzymał napięcia i w tłum studentów rzucił granat. Studenci odpowiedzieli tym samym (tylko skąd, u diaska, granaty u studentów?!) i wywiązała się regularna potyczka. Spotkanie zakończyło się bardzo krwawo. Żołnierza tego komuniści skazali później na śmierć, zaś studenci i grono profesorskie w Kunmingu urządzili strajk.
Po tym wydarzeniu wielu członków Chińskiej Ligi Demokratycznej zaczęło urządzać wiece w innych miastach (Chongqing, Szanghaj, Nankin) i podjudzać studentów do podobnych wystąpień przeciwko władzom. W tym zacnym gronie podżegaczy znaleźli się m.in. Shen Junru, urzędnik qingowski i współczesny prawnik w jednym, nieszczęsny filozof Zhang Dongsun, liberał Luo Longji, pani prawnik Shi Liang, prawicowiec Zhang Naiqi i wielu, wielu innych.
To właśnie na pamiątkę tej bezsensownej bójki między intelektualistami a nazbyt zapalczywymi żołnierzami nazwano jedną z głównych ulic nowego Kunmingu. Jedyna poza tym pamiątka znajduje się na terenie byłego Południowo-Zachodniego Połączonego Uniwersytetu, a obecnego Yunnan Normal University:
Za tym monumentem znajduje się akademik, w którym mieszkałam prawie dwa lata. Trzeba było jednak jeszcze kilku, bym dojrzała do opowiedzenia Wam tej historii. Kiedy wcześniej czytałam o tym wydarzeniu, nie wierzyłam, że było takie proste. Zawsze sądziłam, że kryło się za tym coś więcej niż niesubordynowany żołnierz, który sobie ulżył za wyimaginowane krzywdy rzucając granatem w grupkę studenciaków...