2015-09-08

Zongyong Zhuoma 宗庸卓玛

Odkąd przeprowadziliśmy się w okolice Żółwiego Odbytu, czyli dawnej Północnej Bramy, często natykamy się na pewną dojrzałą piękność. ZB zawsze z szacunkiem ją pozdrawia, a ona, jeśli go tylko zauważy, miło się do nas uśmiecha. Kontakt nie wykracza poza tę odległą grzeczność, ale jej uśmiech jest tak miły, że cały dzień człowiek chodzi szczęśliwy.

Ta piękność to yunnańska Tybetanka Zongyong Zhuoma, jedna z najbardziej znanych yunnańskich piosenkarek i aktorek. Diament ten oszlifowano w Konserwatorium Szanghajskim, zanim jednak do tego doszło, dziewczę przeszło długą drogę. Urodziła się bowiem w wiosce Yangla 羊拉* na granicy tybetańsko-sichuańsko-yunnańskiej - czyli na końcu świata. Nikt wówczas nie przypuszczał, że tańcząca z kozami dziewczynka stanie się jednym z najsłynniejszych sopranów Yunnanu.
Gdy Zhuoma miała 11 lat, czyli (nie bójmy się zdradzić jej wieku; nie wygląda na swoje lata!) w 1975 roku, jej nauczyciel postanowił jej umożliwić zdawanie egzaminu do wengongdui 文工队, czyli zespołu artystycznego, jednego z setek zespołów powstających wówczas w całych Chinach. Egzamin miał się odbyć w mieście powiatowym Deqin 德钦, a wioska małej Zhuomy była odeń oddalona o 4-5 dni drogi. W sumie patrząc z dzisiejszej perspektywy to wcale nie było tak daleko; brak jednak było wówczas i dróg, i transportu. Trzeba więc było wybrać się tam na piechotę i iść górskimi ścieżkami. O dziwo - babcia wychowująca dziewczynkę puściła ją na tę wyprawę, błagała jednak, by mała nie śpiewała. Już wówczas było wiadomo, że głos ma mocny a słodki i że bez problemu dostanie się do dowolnego zespołu, babcia zaś nie chciała się z dziewczynką rozstawać. Posłuszne dziecko wędrowało pięć dni na egzamin, a potem nawet dzioba nie otworzyła, żeby przypadkiem nikt jej nie wziął do zespołu. Pech chciał, że była tak urodziwa, iż zespół i tak ją przyjął - pożegnała się więc z babcią i następne lata pracowała ciężko w zespole.
Ciężka praca się opłaciła - trzy lata później zespół zakwalifikował się do konkursu zespołów etnicznych w Pekinie. Piętnastoletnia wówczas Zhuoma, najmłodsza bodaj uczestniczka konkursu, powaliła jurorów na kolana. Każdy z Wielkich Profesorów chciał być jej mentorem - i tak to już rok później Zhuoma dostała się do Szanghajskiego Konserwatorium. Miała okazję poznać różne techniki śpiewu i podszkolić się w teorii, a także uczestniczyć w niezliczonych koncertach, na miejscu oraz podczas tournee. To właśnie one były przepustką do dalszej kariery.
W 1983 roku Zhuoma kończy studia i, wbrew oczekiwaniom wszystkich - wraca do ukochanego Yunnanu. Z miejsca przyjął ją Yunnański Teatr Muzyczny - przez wiele lat była najważniejszą diwą tego teatru. Zaczęła się sława, podróże na Zachód i Wschód (Japonia). Ochrzczono ją Złotym Gardziołkiem Shangri-la, stała się dumą tutejszych Tybetańczyków, ona zaś nigdy nie zapomniała miejsca, z którego pochodzi. Jej piosenki, nawet te śpiewane po chińsku, są mocno osadzone w charakterystycznej melodyce tybetańskiej, bazują na tybetańskiej artykulacji.
Z powrotem Zhuomy do Yunnanu wiąże się ciekawa historia - historia powstania naszego osiedla. Mieszkamy przy osiedlu należącym do Yunnańskiego Teatru Muzycznego - tego samego, który stał się miejscem pracy Zhuomy. Osiedle to powstało... na jej prośbę. To ona wpadła na pomysł, by przy teatrze powstało coś w rodzaju akademików dla młodych talentów, przybywających by pracować w Teatrze. Miała wystarczający dar przekonywania, by dyrekcja teatru przychyliła się do jej prośby: wyprosili od miasta kawałek nieużytków koło teatru i zorganizowali fundusze. Zhuoma zaś zaprosiła mnicha ze swej rodzinnej wioski. Mnich - staruszek był kimś w rodzaju tybetańskiego specjalisty od fengshui. Przebadał teren, na który lada dzień miały wjechać ciężkie maszyny. Wiecie - wszystko już było zaplanowane, ale Zhuomie bardzo zależało, by mnich ocenił miejsce, w którym przyjdzie żyć jej i innym artystom. Mnich chodził jak zamroczony i szeptał: "krew, wszędzie krew!". Złe miejsce. Nie można budować. Dwadzieścia metrów dalej znalazł dobre miejsce - i tam stanął budynek, w którym obecnie mieszkamy. Ponoć fengshui tego miejsca jest tak pozytywne, że każdy, kto się tu wprowadzi, stanie się szczęśliwy i bogaty. Cóż, czekam z niecierpliwością ;)
Najciekawsze jednak stało się później. Po wyznaczeniu terenu budowy przez mnicha Zhuoma poszła bić się o to, żeby faktycznie budynek postawiono w innym niż zaplanowane miejscu. Przygotowana na długą walkę - bo przecież nie wierzymy w przesądy itd. - powiedziała szefowi projektu o tym, jak mnich przestraszył się krwi. Szef, stary kunmińczyk, zbladł i pyta - skąd ten mnich się wziął w Kunmingu i czy był tu wcześniej. Nie, nigdy dotąd nie opuszczał powiatu Deqin, przyjechał tylko na prośbę Zhuomy. Blady i roztrzęsiony kierownik nie mógł w to uwierzyć. Przecież już nikt poza starymi kunmińczykami nie wiedział, że właśnie w tym miejscu było w czasach cesarskich miejsce kaźni!
Gdy się nad tym głębiej zastanowić, nie wydaje się to aż tak niesamowite - przecież w dawnych czasach w większości miast miejsce kaźni było tuż za murami miasta - a my mieszkamy przy ulicy Północnej Bramy, więc wszystko się zgadza. A jednak... może faktycznie mnich miał zdolność widzenia tego, co ukryte dla oczu?
Dawne miejsce kaźni do dziś pozostaje niezabudowane. Obecnie mieści się na nim parking - miejmy nadzieję, że samochodom złe fengshui nie zaszkodzi...
Na deser mam dla Was pieśń Zhuomy:


Jak Wam się podoba?

*serce wzdraga się przed przetłumaczeniem tej nazwy jako "koza sra", bo przecież wiem, że nazwa chińska jest tylko próbą oddania fonetyki nazwy tybetańskiej, która na pewno ma inne znaczenie...

14 komentarzy:

  1. Pozdrawiam serdecznie znad póżno-letniego Bałtyku.Codzienna poranna lektura zaliczona-jak zwykle bardzo interesująca, Pani Natalio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam równie serdecznie :)

      Usuń
  2. Notka jak zwykle interesująca, ale ten rodzaj muzyki to kompletnie nie moja bajka. Nawet metoda Mamonia nie pomaga a polskie ucho za kolejnym odsłuchanie wychwytuje tylko duże ilości nabiału :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D Rozumiem, sama się przyzwyczajałam czas jakiś, zanim zdołałam wysłuchać tybetańskiej piosenki do końca :)

      Usuń
  3. Głosik ta pani to ma :-)
    Na You Tube pod hasłem Zongyong Zhuoma nie ma żadnego filmiku, ale chińskimi znakami jest sporo, jest co podziwiać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jest zdumiewająca - i właściwie nieznana poza Yunnanem :(

      Usuń
  4. O matko jak ja uwielbiam takie klimaty! Znasz może innych tybetańskich artystów czy zespół godny polecenia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja przepadam za panią 央金兰泽 Yangchen Lhaze: https://www.youtube.com/watch?v=nvhOy0tzHY4

      Usuń
  5. Bardzo mi się podoba! Najstarszy syn ze swoich podróży przywozi nie tylko zdjęcia i ciekawe historie, ale także muzykę. Tak wiec jesteśmy oswojeni. Nawet z takimi technikami jak śpiew alikwotowy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też zawsze staram się przywieźć coś materialnego i niematerialnego :) Z tych materialnych to głównie jedzenie... ;)

      Usuń
    2. Jedzenie ma nuturę podwojną-niby sprowadza się do ciałą, a jednak porusza i ducha!

      Usuń
  6. Anonimowy9/9/23 14:37

    Świetny tekst! P.S. (Nie mogłam nic więcej wybrać - nieaktywne - poza „Anonimowy”..)

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.