2015-02-01

Shanxi oczami Terzaniego

Kolejne miejsce za Zakazanymi Wrotami; trzydzieści lat temu chciałabym tam pojechać. Dziś - wiem, że miejsce jest w tak samo opłakanym stanie, jak cała reszta Chin...

Dawniej zwiedzającym Chiny cudzoziemcom pokazywano wyłącznie komuny ludowe, fabryki, przedszkola, szkoły i muzea rewolucji. Prosta prośba o pokazanie czegoś innego – na przykład świątyni lub pagody – wywoływała natychmiast reprymendę ze strony przewodników: – To starzyzna, Chiny przeszłości – słyszało się od nich. – My chcemy wam pokazać Chiny nowe, Chiny socjalistyczne.
Teraz, po udostępnieniu kraju turystyce masowej, komunistyczne władze uświadomiły sobie, że cudzoziemcom trzeba dać przynajmniej coś z tego, czego szukają, jeśli się chce, aby przyjeżdżali do Chin nadal i zostawiali tam swoje tak bardzo potrzebne dolary, franki i marki. Rzecz jednak w tym, że duża część starych Chin już nie istnieje, bo zniszczono ją, spalono, spustoszono, zmieciono z powierzchni ziemi. Na zlecenie władz zbiera się więc spiesznie ocalałe resztki.
Pod tym względem rozwój sytuacji w kraju ilustruje wiernie prowincja Shanxi, jeden z najstarszych ośrodków chińskiej kultury. Trzy lata temu rząd prowincji nakazał, aby we wszystkich okręgach sporządzono wykazy zabytków nie całkiem jeszcze zniszczonych, które można by pokazywać turystom. W wielkim pośpiechu zatwierdzono program prac restauratorskich, a potem udostępniono cudzoziemcom kilka miejsc, których dawniej nie wolno było zwiedzać. Kto dzisiaj ogląda tych kilka budowli, odrestaurowanych pospiesznie i niedbale, ten stwierdza przede wszystkim, jak strasznym uległy one zniszczeniom i jak bardzo niedorzeczna jest prowadzona obecnie polityka w dziedzinie odbudowy zabytków. Łączy się ze sobą dowolnie części różnych świątyń, stare ruiny przewozi się z miejsca na miejsce, ułamki rzeźb, obrazy o religijnej treści, inskrypcje gromadzi się, odnawia kilkoma pociągnięciami pędzla i przyczepia całkiem gdzie indziej.
***
Prowincja ta leży daleko od wybrzeża, na którym cudzoziemcy wybudowali swoje wspaniałe cudzoziemskie miasta, daleko od Pekinu, stolicy cesarstwa. Była kolebką Han, „ludu czarnowłosego”, pierwotnego szczepu, z którego wywodzą się wszyscy Chińczycy. W pobliżu miasta Linfen, stolicy z epoki mitycznej, znajduje się góra dziś jeszcze zwana Szczytem Praczłowieka, bowiem według starodawnej chińskiej legendy miliony lat temu doszło na ziemi do wielkiej powodzi, którą przeżyły właśnie na wierzchołku tej góry – po dotarciu tam na grzbiecie lwa – tylko dwie ludzkie istoty. Podobną historię znamy także i my na Zachodzie, jedyna różnica polega na tym, że w powyższej wersji Noe jest Chińczykiem.
***
W 1949 roku, kiedy komuniści objęli władzę, w Shanxi znajdowało się siedemdziesiąt osiem procent wszystkich istniejących w Chinach świątyń. Prowincja była wtedy olbrzymim naturalnym muzeum, gdzie każde miasto, każda wieś, każdy dom posiadały istne skarby. Obecnie jest smutnym, usianym ruinami cmentarzyskiem. Wzdłuż pnącej się w górę drogi, którą po opuszczeniu Datongu podróżny zmierza w stronę Wiszącej Świątyni, widać dziesiątki wiosek, złożonych głównie z wyżłobionych w lessie i w zeschłym błocie jaskiń. W każdej wsi nad płaskimi dachami nielicznych domów dostrzega się wygięty dach tego, co dawniej było świątynią. Ale świątyń już nie ma. Wejścia zamurowano, dachówki zdjęto. Jedne przybytki zamieniono w spichrze, inne się po prostu rozpadają. I nie jest to dziełem rewolucji kulturalnej.
Metodyczne niszczenie religii, zacieranie wszelkich śladów feudalnej przeszłości stanowiły część świadomej, przemyślanej polityki partii komunistycznej od chwili objęcia przez nią w Chinach władzy. Chodziło oczywiście o wyeliminowanie wszelkich wpływów tradycyjnej kultury, której obecność uniemożliwiała – zdaniem komunistów – definitywne objęcie kraju marksistowską ideologią.
***
Chłopak towarzyszący mi podczas pobytu w Taiyuanie, stolicy prowincji Shanxi, okazał się doskonale poinformowany o poszczególnych zabytkach miasta. W końcu przyznał się jednak, że całą swoją wiedzę zaczerpnął z anglojęzycznego przewodnika wydawnictwa Nagel, podarowanego mu przez cudzoziemca, który był tam przede mną.
***
Tutaj także – tak samo, jak w setkach innych, podobnych miejsc – ludzie mieszkają pośród ruin wspaniałych zabytków, nie czując już z nimi żadnego związku. Całkowicie wyobcowani ze swojej przeszłości Chińczycy żyją pomiędzy pozostałościami innego świata i dziwi ich ciekawość, jaką cudzoziemiec okazuje wobec tych skorup i resztek, o których oni nie wiedzą nawet, skąd się wzięły.
Teraz, kiedy część tych zabytków odbudowuje się na zlecenie tych samych władz, które kiedyś rozkazały je zniszczyć, ludzie są zdezorientowani, niektórych nawet to złości. Złoszczą się zwłaszcza młodzi. – Po co wydawać tyle pieniędzy na odbudowę starych świątyń, kiedy my potrzebujemy nowych mieszkań? – pyta młody robotnik w Taiyuanu. A student z Datongu: – Nasze kierownictwo ciągle powtarza, że należy kraj nadal unowocześniać. Więc po co cofać się i naprawiać tę całą starzyznę?
***
Park wokół obu pagód to skład fragmentów rzeźb, skorup, resztek starych budowli, które zebrano w różnych częściach miasta, aby przy ich użyciu posklejać jako tako te zabytki. Prace restauratorskie wymagałyby dobrych specjalistów, ale w ogromnej większości przypadków powierzono je zupełnie niewykształconym urzędnikom, bez jakiegokolwiek doświadczenia w tej dziedzinie.
– Kto jest tutaj autorem projektu robót renowacyjnych? – zapytałem podczas zwiedzania grobowca cesarza Yao, znajdującego się w odległości pięciu kilometrów od Linfenu.
– My, po konsultacji z masami – odpowiedział miejscowy urzędnik, przedstawiciel partii, którego jedyne doświadczenie w dziedzinie kultury polegało na obsłudze projektora w jednym z kin w Datongu.
***
Rzemiosło było przejawem wielkości Chin. Tysiące rzemieślników nauczyło się przez tysiąclecia posługiwać wszelkiego rodzaju tworzywem – drewnem, żelazem, kamieniem, jedwabiem, brązem, nefrytem – a to, co świat zna jako chińską kulturę, jest dziełem nie tylko poetów, filozofów i malarzy, lecz może w większym jeszcze stopniu wynikiem codziennej, mrówczej pracy całej armii bezimiennych cieśli, rytowników i tkaczy. Obecnie zaś, krążąc po placach targowych miast i wsi, nie znajdzie się ani jednego przedmiotu będącego tworem zwinnych rąk człowieka – jeśli pominąć prymitywne tarki i pułapki na myszy.

2 komentarze:

  1. Anonimowy2/2/15 00:07

    Marzyło mi się to miejsce, a teraz nie wiem, czy powinno... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech... mnie się marzy wszystko. Potem jadę, klnę na czym świat stoi, ale i tak cieszę się, że widziałam na własne oczy.

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.