2015-01-04

Północny Wschód oczami Terzaniego

Dziś kolejne wyjątki z Zakazanych Wrót, tym razem o chińskiej Krainie Śniegu i Śląsku w jednym.

Mandżuria była ziemią opuszczoną, nie pamiętano o niej przez wieki; leżała za Wielkim Murem, zbudowanym przez Chińczyków ponad dwa tysiące lat temu, aby ich chronił przed pobliskimi koczownikami. „Chociaż nie wiemy dokładnie, gdzie Bóg umieścił raj – napisał w 1846 roku ksiądz Huc – to możemy przynajmniej być pewni, że nie umieścił go tutaj”.
Minęło zaledwie kilka lat, a Mandżuria stała się niespodziewanie „ziemią obiecaną Azji”. Kilku łowców przygód, którzy tam przybyli, znalazło właściwie przypadkiem złoto, srebro i węgiel.
***
Wieczorem na fioletowym niebie wielki czerwony lampion słońca znika za czarną linią horyzontu, rzucając ostatnie złociste promienie na szeregi nędznych, na wpół wkopanych w ziemię chałup z wyschniętego błota; z ich dachów zwisają papierowe lampioniki, którymi mieszkańcy witają nowy rok. Pod kominami fabryk przejeżdżają z rzadka drewniane wózki, ciągnięte przez chude osiołki. Zimno obezwładnia i otępia. Smutno w takiej chwili pomyśleć, że wyschną niebawem podziemne źródła „krwi przemysłu”, jak w Chinach nazywa się ropę naftową, i że „bohaterski” Daqing mógłby wkrótce stać się miastem martwym, podobnym do tych, które wyrosły i zniknęły na amerykańskim Dzikim Zachodzie w czasach gorączki złota. [...] W Daqingu mieszka siedemset tysięcy osób; młodzieży „czekającej na zatrudnienie” – takiego eufemizmu używa się w Chinach na określenie bezrobotnych – jest tam więcej niż gdziekolwiek indziej. W 1979 roku, kiedy wydobycie osiągnęło szczyt, pracujących na polach naftowych robotników było sto pięćdziesiąt tysięcy; teraz to za dużo. – Jeśli któryś chce odejść, żegnamy go z radością, ale robotników nikt nie zatrudnia, a my nie możemy ich zwalniać – mówi pan Li.
***
Rodzina jednego z moich chińskich znajomych zasiadła do stołu, aby świętować Nowy Rok potrawą z pięknej ryby, kupionej za dziesięć juanów na targu u prywatnego sprzedawcy. W jej gardle znaleziono jednak bilecik: „Chciałem tylko waszych pieniędzy, nie waszego życia. Ta ryba zdechła zatruta”.
***
Dzisiaj Harbin jest brudny, odrapany i śmierdzący – doskonały przykład tego, co rewolucja chińska odziedziczyła i czego nie potrafiła zachować. Wielki most żelazny nad rzeką Sungari zbudowali jeszcze w końcu XIX wieku razem z koleją Rosjanie. Drugi wielki most pośrodku miasta wznieśli Japończycy. Nawet dzwoniące na ulicach Harbinu, przepełnione pasażerami tramwaje pochodzą jeszcze z okresu przed Wyzwoleniem.
W szczytowym okresie rozkwitu w mieście tym mieszkało – jak czytam w przewodniku z lat dwudziestych – sto tysięcy cudzoziemców; było tam piętnaście konsulatów, sześćdziesiąt trzy restauracje, pięć teatrów, sto osiemnaście barów i palarnie opium. Obecnie w każdej z wytwornych rezydencji, gdzie żyła dostatnio jedna rodzina, bieduje przynajmniej pół tuzina rodzin. Ścian nie malowano od lat, szyby w oknach potłuczone, kanalizacja nie działa, podłogi popękane, dachy gniją, toalety porozbijane podczas rewolucji kulturalnej jako „burżuazyjny przeżytek”. – W nocy królują tutaj myszy – mówi pięćdziesięciolatek, który dzieli z sześcioma krewnymi pokój rozmiarów trzy na cztery metry.
Ze starej społeczności białych Rosjan zostało czterdzieści osób w podeszłym wieku, pogrążonych w nędzy i dyskryminowanych jako „cudzoziemcy”, chociaż mieszkają tu od ponad pięćdziesięciu lat.
***
W najstarszej dzielnicy Harbinu uchowała się – pod chińską nazwą Huamei – ostatnia z dawnych wielkich rosyjskich restauracji. Wyodrębnioną część jadalni o drewnianych ścianach kucharze i kelnerzy zarezerwowali sobie na popołudniową drzemkę; resztę sali zapełniają tuziny klientów, tłocząc się przy lepkich od brudu stołach; podłoga jest czarna od błota i odpadków. Na drzwiach wejściowych czerwona kartka z napisem: „Ten zakład uznano za wzorowy pod względem higieny”.
***
„Żyje się dzisiaj gorzej niż w latach pięćdziesiątych” – słyszałem często od ludzi, kiedy nie było w pobliżu partyjnych urzędników robiących notatki. Na przykład budowane w Harbinie przed 1959 rokiem wszystkie mieszkania robotnicze miały łazienkę i kuchnię. Domy powstające dzisiaj, po ponaddziesięcioletniej przerwie w budownictwie, mają jedną łazienkę na piętro i jedną kuchnię na dwie rodziny.
***
Jednym ze starych rosyjskich przyzwyczajeń, które mieszkańcy Północnego Wschodu zachowali, jest picie. W pozostałej części Chin roczne spożycie piwa na osobę wynosi pół litra, w Mandżurii – jedenaście i pół litra.
***
Jedyny w całej dzielnicy porządny i czysty budynek to otwarty niedawno meczet. Zbudowano go w 1935 roku, podczas rewolucji kulturalnej został poważnie uszkodzony. Imama wraz z najbliższymi współpracownikami wysłano do obozu na reedukację. W 1979 roku, po trzynastu latach niewoli, wypuszczono wszystkich, a rząd przyznał im tytułem odszkodowania dwieście tysięcy juanów na odnowę świątyni. Teraz w każdy piątek czterysta osób zbiera się w niej na modlitwę; czternastu młodych ludzi rozpoczęło naukę arabskiego, aby móc czytać Koran.
Wygląda na to, że pod względem finansowym „porządkowanie” nie odbiło się ujemnie tylko w dziedzinie religii.
***
– Dzisiejsza młodzież stawia zbyt wiele pytań, zbyt dużo mówi o swojej wolności i nie rozumie zasad – oznajmia urzędnik partyjny z Shenyangu.
***
– Wszystko jest możliwe – mówi spotkany na harbińskiej ulicy student, który zaproponował mi nieoficjalne zwiedzanie miasta w swoim towarzystwie. – To, co wczoraj było dobre, dziś jest złe, a jutro może znowu będzie dobre. Jednego dnia ci mówią, że masz jakiegoś człowieka chwalić, drugiego – że masz mu napluć w twarz. W rękach naszego kierownictwa jesteśmy jak śruba. Raz się ją przykręci, raz się trochę odkręci.

Nigdy nie byłam na północnym wschodzie; choć od dawna marzę o ujrzeniu Harbinu, odstraszają mnie temperatury - wystarczy powiedzieć, że Harbin słynie z Festiwalu Rzeźb Lodowych i że te rzeźby pysznią się tygodniami pod otwartym niebem... Druga rzecz: nie tęsknię za widokiem dongbejczyków (czyli mieszkańców północnego wschodu). W porównaniu z Chińczykami południowymi są nieokrzesani, źle wychowani, głośni i ogólnie dość wstrętni. Dawniej myślałam, że to stereotyp; później przekonałam się o tym na dziesiątki niemiłych sposobów na własnej skórze; lektura Terzaniego uświadomiła mi, dlaczego darzę ich taką niechęcią. Skądś to znam: bezrobotni ludzie w średnim wieku, którzy utraciwszy pracę w kopalniach czy hutach nawet nie kiwną palcem, by poszukać innej pracy. Czekają na cud i obwiniają wszystkich dookoła o własną niedolę. Mandżuria i okolice to ziemia barbarzyńców - koczownicze ludy nie wykształciły nigdy kultury wysokiej, zadowalając się wchłanianiem popłuczyn po Chińczykach. Ziemia była kiepsko zaludniona, a późniejsi imigranci to prymitywni robotnicy, których jedynym zadaniem życiowym było szukanie ropy naftowej i węgla w skutej mrozem ziemi. Ich dzieci, ich wnuki nie stykały się z pięknem, sztuką, moralnością, a z pijactwem, przekleństwami i kompletnym brakiem aspiracji. Oczywiście - są wyjątki. Oczywiście - są uniwersytety, szkoły, doinwestowane już w tej chwili miasta. Za mało jednak jeszcze czasu minęło, jeszcze dłuuugo dongbejczycy będą Chińczykami tylko z nazwy. Przesadzam? Może. Ale jest coś w tym, że łatwo mogę rozpoznać przeciętnego dongbejczyka po choćby pięciu minutach w jego towarzystwie...

4 komentarze:

  1. Anonimowy9/1/15 04:54

    Ja bardzo cenię Terzaniego. Mam przyjemność czytania w oryginale.
    Rownież jego żona, Angela, napisała pamiętnik z lat kiedy mieszkali w Chinanch.

    Jakiś czas temu wyszła bardzo fajna książka jego syna, ale nie o Chinach.
    Ciekawa rodzina.

    Pozdrawiam
    Dag

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! O pamiętniku żony nie wiedziałam. Jeśli kiedyś nań trafię, z przyjemnością poczytam.

      Usuń
  2. Anonimowy16/1/15 02:40

    Warto tutaj zaznaczyć, że Zakazane Wrota to książka z 1984, a 30 lat w warunkach chińskich to niesamowicie dużo czasu i można powiedzieć, że "wszystko się zmieniło". W tamtych czasach ChRL ledwo otrząsnęła się z Rewolucji Kulturalnej, ludzie, którym całe życie wpajano skrajny marksizm do głowy nagle usłyszeli, że to była pomyłka i jednak robimy hajs. Łatwo patrzeć na tych "leniwych robotników" z własnej perspektywy.
    Nie robiłbym z Dongbeiczyków też jakiś niecywilizowany lud, po pierwsze to ich dialekt jest uważany za najczystszy i wzorowy, książkowy, po drugie - można mówić cokolwiek, ale dongbeiskie pierożki >>> wszystko inne, no i po trzecie to stamtąd pochodziła przecież dynastia mandżurska, która rządziła 300 lat i była ostatnią dynastą cesarską w Chinach, więc zaryzykuję stwierdzenie, że wygląd obecnych Chin w dużym stopniu jest ich zasługą (mniejszym niż wpływ Partii, ale i tak).
    Stereotypizacja jakiejkolwiek grupy nie jest niczym dobrym, bo równie dobrze biały turysta odwiedzający Chiny wyjedzie z nich z przekonaniem, że "każdy chińczyk szcza na środku ulicy a w zoo rzuca cukierki zwierzętom i wali w szyby oddzielające!". Ależ się rozpisałem, uh.
    Co do Harbinu to uważam, że jest to śliczne miasto, pełne serdecznych ludzi i z kapitalnym jedzeniem. Zima jest zimna, pewnie, ale latem i wiosną cieplej jak w Polsce, a też jest ładnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ich dialekt został uznany za wzorcowy odgórnie. Ma dość mało wspólnego z przepięknymi chińskimi tradycjami językowymi i brzmieniem "dawnego" chińskiego. Poza pierożkami i paroma innymi mącznymi potrawami kuchnia północnego wschodu nie ma dla mnie nic interesującego. Zaś dynastia mandżurska... Cóż. Polska znajdowała się spory kawałek czasu pod ruskim zaborem, ale konia z rzędem temu, kto dowiedzie, że Polska rozkwitała pod tą światłą władzą. Jeśli wygląd obecnych Chin jest ich "zasługą" to niech im ziemia lekką będzie. Stereotypy stereotypami - uciekam od nich, jeśli jest mi dane przekonać się, że są błędne. Jednak jeśli na własnej skórze raz po raz przekonuję się, że nie ma dymu bez ognia...

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.