2013-11-30

słodki bambus 甜笋

Już kiedyś o nim wspominałam. Wówczas jadłam gotowany na parze, przekładany mięsem. Tak się go zazwyczaj podaje w knajpach. Tym razem jednak kupiliśmy młodziutkie stożki słodkich bambusów na targu,
po pięć złotych za kilogram. Te młode można jeść na surowo, w stylu japońskim - maczane w sosie sojowym i wasabi.
Słodki smak bambusa przełamany ostrością wasabi i aromatem sosu sojowego... Mniam!

2013-11-29

zagadka

Czy potraficie zgadnąć, czym się trudni ten mężczyzna?
Nie, nie profesjonalnym pluciem i łapaniem. Jest to taksówkarz.
Legalna taksówka to w Kunmingu pomalowane na metalowozielono auto. Oprócz tego jeżdzą nieoznakowane nielegalne taksówki bez liczników. W dzisiejszym Kunmingu żadna z nich nie jest dobrym wyborem, bo stoi w korkach. Stąd jednoosobowe taksówki skuterowe. Jeśli musisz się gdzieś szybko dostać, nie stojąc w korkach, to właśnie taka taksówka jest najlepsza.

2013-11-28

pierścionek zaręczynowy 訂婚戒指

Po czym można poznać, czy zdjęcie pierścionka zaręczynowego umieściła na fejsbuku Europejka czy Chinka?
Cóż. Te drugie umieszczają zdjęcie metki w WYRAŹNĄ ceną...

2013-11-27

wołowina w lekkiej zupie 清湯牛肉

Jeśli kupiliście kawałek wołowiny i nie macie na niego pomysłu, ten się zawsze sprawdza. Przede wszystkim, że może posłużyć jako baza wielu zup, po drugie dlatego, że już ugotowane mięso można dla smaku maczać w różnych sosach czy dipach, więc jeśli na przykład połowa rodziny lubi smaki ostre, a druga woli kwaśne, da się to zrobić :)
Składniki:
*kawałek wołowiny. My zwykle kupujemy koło kilograma i jemy parę dni pod rząd.
*zielenina: u nas świeża mięta i cebulka zielona
*ewentualnie sól i pieprz
*poszatkowany czosnek
Wykonanie:
1) Wołowinę wsadzamy do gara, który można szczelnie przykryć - my zwykle gotujemy takie rzeczy w szybkowarze, ale dowolny inny też może być, tylko czas gotowania będzie dłuższy. Wołowina może być w jednym kawałku albo pokrojona; może być chuda, ale lepsza będzie tłusta, a ideałem będzie, jeśli dorzucimy też kawałek kości. Nie solimy, nie pieprzymy, nic nie dodajemy.
2) Gotujemy, aż włókna wołowe będzie można porozdzielać samymi pałeczkami, bez użycia noża. Czas trwania zależy od jakości mięsa i od jakości garnka ;)
3) Przygotowujemy zieleninę. Z mięty bierzemy tylko liście, które są świeże i chrupkie plus górne końcówki łodyżek, uwieńczone młodziutkimi pędami. Stare bądź uszkodzone liście można ususzyć na "herbatę". Siekamy niedbale cebulkę, szatkujemy czosnek. Mięta niech leży na talerzu, cebulkę z czosnkiem można lekko posolić i popieprzyć i porozkładać do miseczek na zupę.
4) Przygotowujemy sosy według uznania. Mnie wystarcza do szczęścia musztarda i chrzan, mój mąż przygotowuje sobie zawsze miseczkę z sosem chilli.
Sposób podania:
Pokrojoną wołowinę włożyć do przygotowanych wcześniej miseczek. Zalać wywarem. Miętę blanszować w zupie i od razu spożywać; mięso maczać w sosach i zajadać ze smakiem od czasu do czasu popijając zupą :)
Można też do ugotowanej zupy wrzucić całą miętę, ja jednak uważam, że tylko zblanszowana jest lepsza od tej, która spędzi w gorącej zupie więcej czasu. Jednak dla wielu Chińczyków smak tej nieprzyprawionej zupy wołowej jest zbyt delikatny; doprawiają ją po prostu tą miętą, dlatego wrzucają miętę w całości od razu. Dla mnie też jest zbyt delikatna, dlatego do czosnku i cebulki dodaję sól i pieprz.

2013-11-26

pies jedzący pałeczkami

Jestem miłośniczką psów. I kotów. I innych takich. Przeżyłam już dużo zwierzęcych zaskoczeń - na przykład wtedy, gdy świeżo zaadoptowany malutki kotek próbował się od naszego psa nauczyć szczekać. Na przykład wtedy, gdy sięgnęłam do szafki na chleb (zamkniętej!) i natrafiłam na futrzaka. Na przykład wtedy, gdy pies na moich oczach zeżarł befsztyka Z ZAMKNIĘTĄ MORDĄ.
Przysięgam jednak na wszystko na świecie, że pierwszy raz widziałam psa jedzącego pałeczkami...
Przypatrywałam się z kwadrans, oniemiała z wrażenia, jak pani w średnim wieku spożywa obiad w sposób następujący: odrobina ryżu z mięsem do swojej buzi, odrobina ryżu z mięsem do psiej mordy po lewej stronie, odrobina do psiej mordy po prawej - tak, żebraków były dwie sztuki.
Tymi samymi pałeczkami.
A jak te pałeczki były idealnie wylizane!...

2013-11-25

truskawki z chilli 辣子草莓

Jak już wspominałam, w Kunmingu zaczęła się zima. Poznać można po rozkrzyczanych i bezczelnych, tłustych, syberyjskich mewach. Nawiasem mówiąc, na pierwszej poważnej randce z ZB zastanawiałam się na głos, jak mewy smakują, skoro są tłuściutkie. Tak, mój Pan i Władca wiedział doskonale, z kim się wiąże.
Wracając do zimy: można ją poznać jeszcze po sezonowych owocach. Są nimi truskawki.
A teraz, kiedy moim drogim czytelnikom już zazdrość pupy ścisnęła, zdjęcie:
Powyższe truskawki to jeden z tradycyjnych przysmaków zimowo-wiosennego Kunmingu. Są to truskawki marynowane na ostro. Wiem, że pisząc dla Polaków, powinnam wziąć pod uwagę fakt, że u Was są teraz truskawki niedostępne. Ale znam siebie: gdy tylko sezon minie, zapomnę o nich napisać i zamiast smakowitego przepisu, będziecie mieli tylko czczą obietnicę...

Składniki:
*truskawki
*słona przegotowana woda
*suszone chilli, zmiażdżone na płatki albo bardzo drobno rozkruszone; ilość zależy wyłącznie od tolerancji na ostre żarcie

Wykonanie:
1) truskawki myjemy i obieramy z szypułek. Kunmińczycy często szypułki zostawiają, żeby było za co chwycić, jeśli jemy bez użycia widelczyków czy innych wykałaczek, ale ja jestem stronnikiem odszypułkowywania.
2) wsadzamy truskawki do słonej wody i moczymy jakieś pół godziny.
3) odcedzamy truskawki i posypujemy je płatkami chilli. Odstawiamy na przynajmniej godzinę, a najlepiej na całą noc.
Zanim mnie znienawidzicie za przepis truskawkowy pod koniec listopada, małe czary mary: tak samo można potraktować inne owoce, od ananasów poczynając, przez gruszki, mango, śliwki, brzoskwinie i inne soczyste i słodkie owoce. Pycha.

2013-11-24

rozkaz

Wypuszczając Pana i Władcę weekendami do pracy, nieodmiennie pouczam:
-I pamiętaj, żeby przynieść wszystkie zarobione pieniądze swojej ukochanej żonie! (記得你賺的錢要帶給你親愛的妻子! 嘎!)
Na co wybranek mego serca odpowiada, przystawiając dłoń do skroni:
-Tak jest! (遵命!).

2013-11-23

Rzeka Wielkiego Widoku 大觀河 III

Dopóki Kunming był małym miasteczkiem, była wspaniała. ZB twierdzi, że jak był mały, w tych wszystkich kanałach i rzeczkach normalnie się latem pływało. Teraz nadaje się tylko do polewania zakurzonych ulic i zatykania nosa w wyjątkowo gorące lato.
Wiedzeni starym przyzwyczajeniem Kunmińczycy nie zwracają uwagi na to, że rzeczce niewiele brakuje do ścieku. Mimo wyraźnego zakazu:
łowią tam sobie w najlepsze ryby.
Łowić niech sobie zresztą łowią. Ale niestety oni je potem grillują i sprzedają...

2013-11-22

jesień-zima

Po czym można poznać w Polsce nadejście prawdziwej jesieni?
Jest zimno, leje, a ulice są szare i ubłocone.
W Kunmingu najważniejsza jest zmiana tonacji kolorystycznej w parku kampusu uniwersyteckiego Yunnan University - aleja miłorzębów (nie japońskich, do diabła, pochodzą z Chin przecież!) wybucha złotymi płomieniami:
Po czym można w Polsce poznać nadejście zimy?
Jest jeszcze zimniej niż na jesieni i czasem pada śnieg.
W Kunmingu śnieg nie pada. No, czasem, godzinkę. Wszyscy kunmińczycy wylegają wtedy na ulicę z aparatami fotograficznymi. Nie jest też specjalnie zimno - pamiętam, jak w pierwszą wigilię w Kunmingu opalałam się na tymże kampusie, co to powyżej. Zimę w Kunmingu poznaje się, moi drodzy, po mewach. Syberyjskich, zresztą. Jak to mawia ZB, ci paskudni obcokrajowcy przylatują do Kunmingu zimować.
Całe Jezioro Dian, wszystkie rzeczki w mieście i oczywiście Szmaragdowozielone Jezioro jest zamieszkane przez mewy.
Co jednak wprowadza zamieszanie?
Cóż. Czasem mewy pojawiają się, zanim jesień zdąży ozłocić korony drzew. Wtedy takie zdjęcia, jak te u góry można zrobić w ciągu jednego dnia...

2013-11-21

smażony ryż z ogórkiem i jajkiem 黃瓜蛋炒飯

Uwielbiam resztki. Wiecie, jeśli masz plan, idziesz na targ, kupujesz coś i robisz potrawę zgodnie z przepisem, choćby było to najlepsze w świecie, nie będziesz z tego tak dumna, jak z potrawy wyczarowanej "z niczego". U mnie zawsze powodem do dumy są smażone "ryże z czymkolwiek". Przede wszystkim dlatego, że Pan i Władca za nimi przepada, a po drugie dlatego, że przy okazji utylizuję lodówkowe resztki. Tym razem został mi mały ogórek, którego nie dało się upchnąć w słoju do kiszenia, prawie całkiem zeschnięta zielona cebulka i jeden plasterek zeschniętej wędliny. No i oczywiście wczorajszy ryż, twardy jak chleb krasnoludzki, bo zapomniałam go przykryć przed wsadzeniem do lodówki, a także resztka zupy...
Składniki:
*reszta wczorajszego ryżu
*ogórek pokrojony w kostkę, w skórce
*skłócone jajko
*czosnek niedbale posiekany
*cebulka obrana z zaschniętych części i niedbale posiekana
*wędlina pokrojona w kostkę - plasterek absolutnie wystarczy
*smalec, ale usmażone na oleju też będzie dobre
*dowolne przyprawy - ja nie musiałam solić ani pieprzyć, bo zupa była mocno przyprawiona.
Wykonanie:
1) W woku rozgrzać dużą ilość tłuszczu i usmażyć jajko. Jajko odsączyć, przełożyć na talerz i pokroić na kawałki łatwe do uchwycenia pałeczkami.
2) Na reszcie tłuszczu, mile pachnącego jajkiem, obsmażyć czosnek, wędlinę i cebulkę, aż zapachnie cała kuchnia. Wyjąć przyprawy, odsączyć i połączyć z jajkiem.
3) Na wspaniale pachnącym tłuszczu obsmażyć ryż, cały czas mieszając. Dodać ogórek. Wymieszać i smażyć dalej. Dodać jajko i przyprawy, smażyć dalej. Dolać bulionu i gotować, cały czas mieszając, aż bulion wyparuje, a ryż będzie przyjemnie miękki.

2013-11-20

radosne cukierki III

Kolejna prezentacja pudełka na weselne cukierki; tym razem pudełko ozdobione jest znakami podwójnego szczęścia 囍, stylizowanymi na chłopca i dziewczynkę:

2013-11-19

Dawne czasy

O Starym Li już kiedyś wspominałam. Osiemdziesięcioletni staruszek, który zawsze wita mnie uśmiechem i zachęca do ćwiczeń. Dziś znów na siebie trafiliśmy na "placu zabaw dla staruszków" i oczywiście od razu podszedł. Nastrój miał egzystencjalno-filozoficzny, więc wyciągnęłam słuchawki z uszu i potulnie potakiwałam, starając się nie przerywać strumienia świadomości.
Polska to piękny kraj. Ostatnio był w telewizji program o Polsce. Mało tam macie ludzi i dobrze się żyje. Macie bezpłatną opiekę medyczną. U nas też tak kiedyś było, za starego Mao [Zedonga]. Nie to, co teraz - za wszystko trzeba płacić. Dawniej brało się dzieci do szpitala ze złamaniami i to wszystko było za darmo. Kroplówka, operacja, lekarstwa, gips - za nic człowiek płacić nie musiał. I wszyscy zarabiali tak samo, nie tak jak teraz, że bogaci i biedni żyją w zupełnie innych światach. Mało się zarabiało, ale każdemu na życie starczało. Tylko szef partii w wiosce zarabiał więcej - no, ale on miał dużo obowiązków. Teraz to ci szefowie partii naprawdę przesadzają. Ich dzieci roztłukują się po drogach coraz droższymi samochodami, a jak kogoś potrącą, to nawet od więzienia się wywiną bez problemu. Ech, nie ma już takich przywódców jak Mao. On pilnował rządzących i nie było takich tragedii ani takich nierówności...
Stary Li pogrążył się w zadumie i powoli oddreptywał ode mnie, a ja się zastanawiałam nad tym, jak inaczej wyglądała rzeczywistość tamtych czasów dla moich świekrów, wykształconych ludzi, którzy widzieli i rozumieli, co się dzieje, a jak to wyglądało dla szarego "człowieka ludu", dla którego fakt, że robotnik zarabia tyle samo, co chirurg czy inżynier był pozytywny...

2013-11-18

wąska specjalizacja

Z zupełnie dla mnie niezrozumiałych przyczyn, yunnańskie sklepiki, w których można ekskluzywne papierosy i trunki wymienić na gotówkę (回收菸酒),
specjalizują się jednocześnie w sprzedaży JEDNEGO typu grzybów, zwanych malowniczo "Robal zimą, ziele latem" (冬蟲夏草). O grzybie pisać nie będę, bo zrobiła to przede mną Szczurzyca, można poczytać tutaj.
Inna rzecz, że sama idea wysoko wyspecjalizowanego niby lombardu, w którym można zamienić papierosy czy wódkę na gotówkę, jest dość zabawna. Wiecie, najdroższe yunnańskie papierosy kosztują parę tysięcy złotych za "wagon", więc obroty mają pewnie niezłe, ale mnie i tak zawsze zdumiewa sama idea...

2013-11-17

larwy szerszeni azjatyckich 蜂蛹

O tym, że mogą być rozpatrywane spożywczo już wspominałam przy okazji omawiania dziwactw Yunnanu oraz tzw. zwykłej kolacji, którą kiedyś spożyłam u przyjaciółki.
Sezon trwa. Dlatego zobaczyliśmy dziś na moim ukochanym targu wiele straganów tego typu:
Na większości straganów sprzedaje się je razem z plastrem. Wówczas cena za kilogram plastra z zawartością to około 400 yuanów. Jednak na zdjęciach widać, jak pani wypęsetowuje larwy z plastrów. Takie już przygotowane do spożycia szerszenie kosztują 600 yuanów za kilogram.
Cóż. Dwa lata temu w Jinghongu na targu można było kupić ćwierć plastra za 80 yuanów; albo Kunming jest naprawdę dużo droższy, albo w tym roku szerszenie nie obrodziły...
I pamiętajcie: Prawdziwy mężczyzna nie je miodu. Prawdziwy mężczyzna żuje pszczoły. Albo szerszenie :)

2013-11-16

Całe życie z wariatami...

Ponieważ ZB pracuje do późna w weekendy, zdarza nam się osobno przyjść na imprezę. Ja dojeżdżam autobusem bezpośrednio na miejsce, a ZB jedzie rowerem prosto z pracy.
Siedzę sobie, rozmawiam ze znajomymi, koło mnie czeka puste miejsce.
Przychodzi ZB. Siada.
Odwracam się do niego, uśmiecham się uśmiechem nr 5 i mówię: dobry wieczór Panu, nazywam się Biały Mały Tajfun, bardzo mi miło Pana poznać.
ZB odpowiada: och, świetnie Pani mówi po chińsku!
Przyjaciele i znajomi patrzą na nas zdezorientowani; tylko niektórzy wybuchają gromkim śmiechem.
Kurtyna.

2013-11-15

mleko

Uwielbiam mleko. Staram się nie pić całymi litrami, bo to ani ekonomiczne, ani zdrowe, ale uwielbiam. Dla osoby mieszkającej na krańcu świata jest to problem - bo w Chinach mleko, bez względu na markę, jest drogie albo niedobre, albo jedno i drugie. Najtańsze, które się zsiada i jest znośne w smaku to pełnotłuste mleko "Śnieżna Orchidea" w niebieskim kartonie. Kosztuje zaledwie 10 yuanów (ok. 5 złotych) za litr, a biały ser zeń zrobiony jest przepyszny.
U wrót naszego osiedla jest sobie sklep mleczny. Asortyment nie jest bogaty:
Ot, mleka, mleka w proszku, mleka słodzone, "mleka" orzechowe i inne jogurty. Jogurty zawsze z zawartością cukru większą od zawartości mleka. Żadnych kefirów, maślanek, o serach i śmietanach nie wspominając. Ot, chińska dola...
Kupowaliśmy tam mleko od zawsze. Po jakimś czasie odkryłam jednak, że w sklepiku obok mleko jest nie po 10 yuanów, a po 9,5. Niby różnica niewielka, ale po pierwsze ziarnko do ziarnka... a po drugie dlaczego za ten sam produkt mam płacić więcej? Przenieśliśmy się więc z zakupami mlecznymi do sklepu obok.
Razu pewnego w sklepie nie było już mojej Śnieżnej Orchidei w niebieskim kartonie, więc zniechęcona podeszłam do pana od mleka. Pan od mleka, który nigdy nie powiedział do mnie więcej niż mruknięcie na powitanie + cena, zaczął mówić.
O, zakupy obiadowe widzę? Jeszcze przed obiadem? Ale to już późno jest! To rozumiem, że litr niebieskiego mleka, tak? To będzie DZIE-WIĘĆ-I-PÓŁ-YUANA (tak właśnie mówił, powoli i wyraźnie, jak do kretyna), a w dodatku (tu podniósł głos tak, żeby właściciel sklepu obok mógł usłyszeć) nasze kartony są teraz zaopatrzone w specjalne nakrętki, żeby można je było szczelnie zamknąć!
Konkurencja to jednak wspaniała, z konsumenckiego punktu widzenia rzecz. Gdy opowiedziałam o tym Panu i Władcy, zaczął mówić, że teraz właściciel sklepu powinien obniżyć cenę, a potem znowu pan od mleka, a potem znowu właściciel sklepu, aż wreszcie na nasz widok będą wyskakiwać ze sklepu i dopłacać, żebyśmy tylko to mleko od nich wzięli... ;)
A tutaj strona internetowa naszego producenta mleka.

2013-11-14

kucharz

Tato, tato, a po co tutaj jest rzeka?
Po pierwsze żebyśmy mogli wylewać ścieki z naszej restauracji, a po drugie, zobacz, tutaj pływają te rybki, które później podajemy klientom...

2013-11-13

koperek smażony 炒茴香

Nienawidzę koperku. Nie obchodzą mnie jego lecznicze właściwości, jest mi obojętne to, że działa lepiej niż guma do żucia i pasta do zębów razem wzięte; mógłby dla mnie nie istnieć. Kiedy byłam mała, wybierałam go z ziemniaków. Gdy przyjaciółka zrobiła kiedyś dla mnie w prezencie urodzinowym zupę koperkową, mało się nie rozpłakałam.
Kupiłam koperek. Dorzuciłam do ogórków kiszonych. Wiem, że to nie to samo, ale też daje przyjemny posmak i aromat. Ale u nas koperek kupuje się na pęki, które się nie mieszczą w obu dłoniach. Co mam zrobić z resztą koperku? Przecież nie wyrzucę...
Przyszedł ZB. Pochwalił mój zakup, że kupiłam ładny i świeży koperek, że cena niewysoka i że będzie dobry obiad. Że co? On chce jeść koperek na obiad? Jeszcze może w zupie?
Rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania.
Składniki:
*spory pęk koperku, niedbale pokrojony na kawałki łatwe do uchwycenia pałeczkami
*czosnek, pokrojony w spore plasterki
*kilka chilli; można się bez nich obejść, ale Yunnańczycy bez chilli żyć nie mogą
*odrobina bulionu, ale jeśli nie macie, to wystarczy woda i trochę soli
Wykonanie:
1) Na rozgrzanym oleju obsmażyć czosnek i chilli aż zapachnie.
2) Dodać koperek i smażyć, cały czas mieszając.
3) Dodać bulion/wodę; tyle, żeby koperek nie był suchy, ale nie ma pływać.
...i właśnie w ten sposób zostałam fanką koperku. Ba, niewiele jest potraw, które aż tak mi smakują...

2013-11-12

kolczoch

O kolczochu już wspominałam. Rzadko go kupujemy, bo jak na chwast jest dość drogi. Zapewne sąsiedzi też stwierdzili, że za to-to nie ma sensu płacić - i wyhodowali sobie kolczochy na betonowych pergolach naszego osiedla...

2013-11-11

Stary Li 老李

Stary Li od zawsze się do mnie uśmiechał. Przy każdym spotkaniu, zazwyczaj w trakcie moich ćwiczeń na przyrządach dla staruszków, zagaja z uroczym uśmiechem na twarzy i mnie dopinguje. Ćwicz, ćwicz, to w moim wieku będziesz zdrowsza nawet ode mnie, mówi. Ja ćwiczę trzy godziny dziennie, mówi. I popatrz, mam 82 lata i nie narzekam na zdrowie, mówi.
Gdy to pierwszy raz usłyszałam, mało z przyrządów nie spadłam. 82!!!! Wprawdzie chodzi powolutku, ale doskonale sobie radzi, codziennie robi zakupy sobie i siostrze, no i uśmiecha się swoim własnym uśmiechem z zaledwie dwoma srebrnymi zębami! Naprawdę mam nadzieję, że w jego wieku też będę tak zdrowa. No, może poza zębami - nie chcę mieć srebrnych, zwłaszcza na przedzie.
Dnia pewnego pokazuje mi starowinkę, prowadzoną przez pięćdziesięcioletnią gówniarę. Starowinka wsparta o balkonik, mało mówi, ale spojrzenie ma bystre.
To moja siostra - mówi z dumą stary Li. - Wychowała mnie od maleńkości, bo rodziców nie stało. Całe szczęście mimo takiego kłopotu na głowie, zdołała wyjść za mąż i urodzić dzieci. Prowadzi ją jej wnuczka, wiesz?
Zerkam z niedowierzaniem. Zerkam raz jeszcze. Staruszka się do mnie uśmiecha, a stary Li mówi: mam nadzieję, że też będę sprawny, gdy dożyję stu ośmiu lat...

2013-11-10

zabawy słowem

Uwielbiam bawić się słowami. Również w formie wizualnej. Dlatego tak mnie ucieszyło to słowo:
Sądzę, że dla każdego, nawet niezaprzyjaźnionego z językiem chińskim, oczywiste jest, że to słowo oznacza lekarstwo - pigułka kojarzy się dość jednoznacznie, prawda? Więc można zrozumieć, że to apteka, nawet nie widząc byczego podpisu po angielsku:

2013-11-09

ogórek z papryką na zimno 涼拌黃瓜甜椒

To jest szast-prastowa syczuańska przystawka do dowolnego dania chińskiego. Z polską kuchnią komponuje się cokolwiek mniej udatnie, ale w mojej kuchni con-fusion wszystko jest możliwe :)
Składniki:
*ogórek
*duża czerwona papryka
*pół główki czosnku
*olej sezamowy
*ocet ryżowy albo sok z limonki
*łyżeczka cukru
*szczypta soli
*ewentualnie chilli, pieprz syczuański, co tam kto lubi
Wykonanie:
1) ogórek po umyciu kładziemy na desce do krojenia i walimy weń płazem tasaka. Tu ostrzeżenie: gdy pierwszy raz coś takiego popełniłam, szczątki ogórka wylądowały na wszystkich sprzętach kuchennych. Postarajcie się to zrobić delikatniej...
2) lekko podmiażdżony ogórek i paprykę pociąć w paseczki. Nie muszą być bardzo cienkie.
3) warzywa włożyć do miski i dodać przyprawy: sól, ocet i cukier. Wymieszać.
4) ewentualne chilli umyć i pokroić drobniusieńko; czosnek poobierać i przecisnąć przez praskę, względnie posiekać drobniusieńko tasakiem; jeśli chcemy dodać jeszcze jakieś przyprawy, to właśnie teraz, razem z czosnkiem i chilli :)
5) przygotowaną sałatkę wymieszać energicznie i polać odrobiną oleju sezamowego.

2013-11-07

畫筆下的老昆明 Stary Kunming spod pędzla

Pan Dong, który w tym roku skończył 68 lat, a w Kunmingu przemieszkał ponad pół wieku, wyszedł razu pewnego na ulicę i stwierdził, że wszystko zmienia się tak szybko, że on już za tym przestał nadążać. Pojął, że Kunming jego młodości znika w takim tempie, że za parę lat nic z niego nie zostanie. Zaczął więc z żoną chodzić po starych uliczkach, jeździć autobusami w dalsze zakątki i zbierać wspomnienia, a potem przelewać je na papier i płótno. Jego obrazy nie są być może arcydziełami. Za to uczucia wobec tego miasta zmieścił w nich wspaniale, wywołując łzy wzruszenia na twarzy niejednego Kunmińczyka. Tworzy w poczuciu misji - chciałby swoimi obrazami dać nowym Kunmińczykom szansę zrozumienia i pokochania tego miasta...

2013-11-05

dom Młodego Li 小李的家

Pamiętacie jeszcze, jak chciałam kupić miód w drodze z Przymościa? W końcu udało się kupić, nie w Przymościu, a w wiosce Koński Szaniec 馬堡村, zamieszkanej przez lud Tujia.
Dziś właśnie, częstując się kolejną łychą wspaniałego miodu, który bardziej przypomina płynne złoto niż dzieło pszczelich wnętrzności, przypomniałam sobie, jak to było.
Wioska Mabao właściwie niczym się nie różni od kilkunastu innych hubejskich wiosek. Ot, jedna droga, szkoła podstawowa wielkości sklepu, do poszczególnych gospodarstw prowadzą już tylko polne dróżki; wioska w górach, w których wielkie głazy kradną pola uprawne,
w których jedynym źródłem dostatku są uprawy tytoniu, a pól poszerzyć nie można, bo tuż za granicą wioski zaczynają się tereny parku narodowego. Wiele takich wiosek już widziałam, wielu starszych ludzi w maoistowskich mundurkach, wiele brudnych dzieci, których nauczyciele nawet nie próbują mówić czystym mandaryńskim.
Idziemy polną dróżką między gospodarstwami; widzę domy drewniane lecz podmurowane; wiem, jak chętnie wieśniacy zamieniliby te świszczące wiatrem tradycyjne domostwa na solidne betonowe mieszkanko z bieżącą wodą i szczelnymi ścianami.
Idziemy polną dróżką; nie widać psów, bo jesień już czerwonozłota. Każdy wie, że przed zimą dobrze się objeść psiego mięsa, rozgrzewającego i przepysznego. Młody Li mi później powie, że co roku u schyłku jesieni zaczyna psa przywiązywać do chałupy, od strony podwórza, bo u nich nikt nie pyta, czy pies ma właściciela - jeśli zwierzę da się złapać, to jego los jest już przesądzony, a głupie futrzaki nie wiedzą, że nie należy podchodzić do tych miłych sąsiadów, mieszkających trzy domy dalej.
Idziemy, a cała wioska już wie, że chcemy kupić miód, więc przybiegają, licytując się, czyj miód lepszy. Jednak to właśnie Li zna się na miodzie i potrafi wytłumaczyć, jak poznać jego jakość i jaki miód jest najlepszy. Idziemy więc do Li.
Od frontu wiszą ule; rój jest w formie, praca wre.
Trochę boję się pszczół; fascynują mnie, ale jeszcze pamiętam, jak mi spuchła ręka po użądleniu. Na wszelki wypadek nie podchodzę bliżej; przemykam między ulami i wchodzę do domu.
Dom jest typowy: drewniany z podmurówką, wchodzi głęboko w ziemię. Jeszcze trzydzieści lat temu podstawą wyżywienia wcale nie był ryż; jedzono tylko kukurydzę, bataty i ziemniaki. Piwnica była niezbędnym elementem każdego domostwa. Schodziło się po drabinie; ku mojemu zaskoczeniu na drabinie kwitnie dziś pleśń.
Młodzi ludzie zapomnieli, że piwnice mogą się przydawać do przechowywania wielu produktów, nie tylko tych nieszczęsnych bieda-ziemniaków. Ale odkąd zbudowano drogę, łączącą Mabao z cywilizacją, możliwe są regularne dostawy ryżu i innych dóbr; dzisiaj nie robią więc zapasów, tylko kupują na bieżąco.
W holu suszy się pastewna kukurydza, podwieszona pod krokwiami. Na ławach rozłożono folię i złożono podsuszony tytoń. W kącie stoją kosze pełne kukurydzy, tuż obok mamy elektryczne miniżarna i kosze z mąką.
Oj, bogaty to dom - w domu obok żarna nadal są tradycyjne, kamienne. Są też minimłyny drewniane, śliczne, ale zapajęczone - pewnie nikt od dawna ich już nie używa.
Po prawej wejście do kuchni. W piecu jest otwór wielkości dużej misy; tkwi tam na stałe ogromny wok; moźnaby w nim usmażyć od razu całego kurczaka. Są też mniejsze palniki i mniejsze woki. Rozglądam się w poszukiwaniu elektrycznego garnka do gotowania ryżu - w tak bogatym gospodarstwie powinien jakiś być. Po chwili się orientuję, że w tym pokoju nie ma prądu. Światło zostało doprowadzone przedłużaczem, żarówka wisi, podwiązana do krokwi. Smutna ta kuchnia - w jednym woku brudny olej, w drugim - butelki po taniej wódce.
Wracam do holu.
Po lewej jest salon, wytapetowany starymi gazetami, jak w każdym hubejskim domu opatrzony stołopiecem. Młody Li dorzuca do pieca kilka gałązek i ususzone kolby kukurydzy, żeby rozniecić ogień; za chwilę pójdzie po drewno. Ciekawe - większość ludzi tutaj używa węgla o wstrętnym, siarkowym zapachu. Na fajerce aluminiowy czajnior; gorącej wody nigdy dość. Po zagotowaniu ląduje ona w wielkich, dziesięciolitrowych termosach. Będzie do picia, będzie do mycia. O, jest też telewizor, a zaraz obok i garnek do ryżu. Wiedziałam, że gdzieś go musieli schować.
Naprzeciwko stołopieca wiszą tradycyjne wędliny Tujia - suszone na wietrze kawały boczku. Jeszcze o nich opowiem; na razie tylko z fascynacją przyglądam się białym pasemkom pleśni.
Z pokoju można wyjść do stodoły, chlewiku i sławojki. Stodoła sucha, dobrze utrzymana i pełna worów ziarna. Jedna komora wypełniona jest tytoniem. Przed domem bambusowo-drewniany "kurnik". Gospodarstwo jest naprawdę bogate.
Wracam do salonu, siadam na kanapie obok pani Li. Jest nauczycielką matematyki w tutejszej szkole, ma zaledwie kilka klas dziennie. Rozmawiamy o miodzie; kiedyś jeszcze opowiem, czego się od niej dowiedziałam.
Młody Li przynosi baniak miodu i jeden litrowy słój; tyle mu zostało z jesiennych zbiorów. Kupuję wszystko, do ostatniej kropelki. Miód ten nie jest tani - 160 yuanów za kilogram. Właśnie. Tutaj nie sprzedają miodu na litry, tylko na kilogramy. Uważają to za uczciwsze, bo miód zbierany w różnych porach roku ma różny ciężar właściwy. Do domu kupuję półtora kilo miodu, bo tyle wchodzi do mojej litrowej butli Tupperware. Reszta będzie dla jaskiniowców; Kierownik Wyprawy jest spokrewniony z Kubusiem Puchatkiem, dałabym sobie głowę uciąć. Wiem, że z czterema kilogramami miodu dadzą sobie spokojnie radę w te dwa tygodnie.
Miodem pachnie w całym mieszkaniu. Siedzę i próbuję miodów znoszonych mi przez sąsiadów. A jednak dobrze wybrałam. Za miodowe złoto młodego Li zapłaciłam różowymi głowami Mao. Znikąd pojawia się nauczycielka; wyjmuje młodemu Li z dłoni pieniądze, zostawiając mu stówkę na otarcie łez. Cieszę się w duchu - pewnie forsa poszłaby na wódkę albo papierosy. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że nauczycielka zaraz zniknie z domu i w ciągu następnych kilku godzin przegra połowę pieniędzy w madżonga.
W domu Li spędziłam prawie cały dzień, z krótką przerwą na udział w imprezie. Będę Wam opowiadać o tym, czego się dowiedziałam od Li i jego rodziny. Opowiem też o imprezie, której świadkiem byłam. Na razie jednak wrócę myślami do krajobrazu jesiennego hubejskiej wioski Tujia, w której spędziłam jeden z najprzyjemniejszych dni mojego życia.