2013-01-31

pisanie

Jakiś czas temu wygrałam konkurs. W głębokim zawstydzeniu napisałam do Przyjaciółki:
Ja: muszę Ci się zwierzyć. Wchodzę sobie codziennie na stronę "Wysokich Obcasów" i czytam swój list wraz z listą nagród, które otrzymam :)
Przyjaciółka: czytaj, czytaj. A później pisz. A później znów czytaj. A za jakiś czas będziesz tak wchodzić na empik.com.
:D:D:D
Wydawców proszę o zgłaszanie się drogą mejlową ;)

2013-01-30

2013-01-29

石鍋魚 ryba z kamiennego gara

Wczoraj Pan i Władca zabrał mnie na ryby. Nie, nie nad jezioro/rzekę/whatever. Do knajpy, oczywiście właśnie. Jest w Kunmingu sieć... no, trzyknajpowa siateczka, którą oboje uwielbiamy: „ryby z kamiennego gara” 石鍋魚. To znaczy, tak tę knajpę nazywamy w największym skrócie. W mniejszym skrócie nazywa się ona „ekologiczne ryby z kamiennego gara” (石鍋生態魚). Ale pełna nazwa obejmować musi również człon pierwszy: „ekologiczne ryby z kamiennego gara z Jeziora Pieszczenia Nieśmiertelnych” (撫仙湖石鍋生態魚).
Wybór ryb jest spory, więc sądzę, że przynajmniej część pochodzi z bliższych niż to jezioro miejsc. Jeśli chodzi o to, czy są ekologiczne – sądzę, że wątpię. Ale nie o to chodzi. Sposób przyrządzania i podania jest na tyle apetyczny, że wracamy tam z największą przyjemnością.
Tak wyglądają stoliki:
Pod słomianymi kapelutkami kryją się wbudowane w stół marmurowe michy, do których wlewana jest zupa:
znaczy, wrzątek z ziołami, korzeniami, pietruszką, cebulką, jagodami goji itp. W czasie, gdy zupa się podgrzewa (musi zacząć wrzeć), biesiadnicy dostają przystawki – orzeszki, papryczkę chilli w różnych wydaniach, marynowany na ostro czosnek, zioła zbierane w górach, kiszoną kapustę, zresztą – zależy od pory roku.
Gdy wywar jest już gorący, kelner przychodzi z rybą/rybami, które zostały wybrane przez gości. Ryby są już oczywiście oskrobane i obsprawione, a także podzwonkowane tak sprytnie, że dzwonka nadal pasemkiem mięsa trzymają się kręgosłupa. Wrzucona do wrzątku ryba w kilka minut przestaje być surowa; zapach i smak są pierwszorzędne, a w miarę gotowania, najlepiej zaczyna smakować zupa. Tak naprawdę to zawsze ze ZB żałujemy, że już żeśmy się opchnęli mięsem i że w brzuchu na zupę miejsca niet. Tylko, że mięsu nie sposób się oprzeć...
Jest to poniekąd forma „ogniowego kociołka” – bo po zjedzeniu ryby można pozamawiać najrozmaitsze mięsa czy warzywa, by je również podgotować w smakowitej zupie. My zawsze kończymy tak nawp przeżarci, że niczego już nie zamawiamy.
Co za ryby można tam zjeść? Sumy kanałowe, karpie i inne karpiowate, amury czarne, nemiptery i tym podobne, właściwie cały wybór popularnych ryb jakiejś sensownej wagi. Oprócz tego są jednak dostępne dwa gatunki endemiczne z rodziny karpiowatych: Barbodes fuxianhuensis oraz Anabarilius grahami. Występują one tylko w Jeziorze Pieszczenia Nieśmiertelnych – pewnie dlatego figurują na samej górze jadłospisu knajpy, która reklamuje się jako ta znad owego jeziora.
Oba te gatunki, jako endemiczne i jako zagrożone, są podobno pod ochroną. Ten pierwszy jest powiedzmy mniej znaczący – głównie dlatego, że mniej ludzi o nim wie. Wprawdzie w Yunnanie jest dosyć popularny (pod nazwą „końska ryba z serca morza” 海心馬魚), ale jest dość tani – może dlatego, że bardziej podobny do karpia. Kosztuje zaledwie 100 yuanów za kilogram, czyli dwa razy więcej od amura – jeszcze do przejścia.
Drugi, przeze mnie zwany pieszczotliwie rybograhamką, to ryba już bardzo znana i nieźle opisana. Po chińsku wabi się „biała ryba kang lang” i już tutaj zaczyna się pierwszy problem. Nazwa w całości wygląda tak:
Ale o ile ostatnie dwa znaki są normalne, a pierwszy zdarza się czasem widzieć, o tyle drugiego nie ma nie tylko w słownikach; nie występuje również w większości czcionek. Pewnie dlatego popularnie się nań mówi nadal kanglang, ale pisze innymi znakami: 抗浪魚 czyli „ryba falochronowa” – podobno faktycznie dobrze sobie radzi z wiatrem i falami, jest też bardzo szybka. Biała, płaska i długa, malutka,
na mój gust bardziej przypomina sardynkę czy innego śledzia niż cokolwiek karpiowatego, ale to już insza inszość. Jest mięsożerna, więc pachnie i smakuje adekwatnie. Dawniej rybograhamki to był najważniejszy gatunek w naszym jeziorze. Jeszcze w latach osiemdziesiątych była tania i mocno popularna. Potem, powoli wypierana przez łapszowate, zaczęła zanikać. Teraz jest tak cenna, że za kilogram płaci się niemal 2000 yuanów. Tak, istnieją ludzie, którzy za karpiowatą rybkę są skłonni zapłacić 1000 złotych. Trzeba się wcześniej na nią w knajpie umówić; jako, że jest ich niewiele i ciężko ułowić, nie czekają one wiekami na klientów. Za duża strata dla knajpy. Cena też jest ustalana na bieżąco; waha się od kilkuset złotych do tysiąca. Obecnie państwo pomaga je rozmnażać. Nie bardzo wiadomo czy dla ochrony zagrożonej a endemicznej fauny, czy dla zysku...
Tak czy inaczej, akurat na tę rybę nie skusiliśmy się – i najprawdopodobniej się nie skusimy. Nam wystarczył konkretny, pyszny i prawie bezościsty amur...

2013-01-28

kolczoch jadalny 洋絲瓜

Następne nieznane mi zupełnie warzywo, które oczywiście potrafi przyrządzić mój świekier. Pochodzący z Meksyku kolczoch w Chinach pojawił się dopiero w 1915 roku. W całych południowych Chinach rozplenił się jak chwast - w Yunnanie, Zhejiangu, Fujian, Kantonie i na Tajwanie jest go stosunkowo najwięcej.
Świekier mówi, że gdy był mały, na polach otaczających Kunming kolczoch wypierał wszystkie inne rośliny. Gdy podchodziło się do chłopa, pytając ile za kilogram, chłop potrafił spojrzeć na ciebie jak na idiotę i powiedzieć "bierz pan za darmo, ile dasz pan radę unieść", bo kolczoch kradł ziemię uprawną.
W Kunmingu mówi się nań "zachodnia trukwa", jednak moim zdaniem nie jest wcale do trukwy podobny. Bardziej mi się podoba ogólnochińska nazwa: dynia jak dłoń Buddy 佛手瓜.
Można kolczocha obrać ze skórki (nie jest niejadalna, ale twardawa i "włochata"), wyjąć gniazdo nasienne, zetrzeć na tarce o dużych oczkach bądź pokroić w paseczki/słupki i usmażyć, dodając trochę soli, czosnku, kto co lubi. Sama w sobie jest lekko słodkawa i nie warto tego smaku psuć dużą ilością przypraw. Pychotka!

2013-01-27

Jestem piosenkarzem 我是歌手

Nienawidzę teledurniejów. Kochałam tylko "Jeden z dziesięciu", bo pogłębiał moją wiedzę. Reszta może nie istnieć. Te azjatyckie są jeszcze gorsze niż nasze. Głupie, prymitywne, napompowane, tfu, ohyda!
Od ostatniego piątku stałam się fanką teleturnieju. Nie przegapię (mam nadzieję) ani odcinka. Teleturniej nazywa się tak, jak w tytule, jest chińską wersją koreańskiego pierwowzoru. Tak, jest to kolejny teleturniej, w którym ludzie próbują swych sił na scenie. Nie są to jednakowoż kwiczące panienki i chrypiący wieśniacy, jak to zazwyczaj bywa, a uznani wokaliści, z kilku(nasto, dziesięcio)płytowym dorobkiem, którzy stwierdzili, że nie boją się stracić twarzy, porównując się na scenie z kolegami po fachu. W pierwszym odcinku śpiewali swoje własne piosenki. W drugim mieli za zadanie zaśpiewać dowolnie wybraną cudzą piosenkę. No i się zakochałam. Romantyk tajwańskiej sceny Qi Qin 齊秦 przerobił na swój delikatny styl kawał ostrego rocka, Simon&Garfunkel chińskiej sceny, czyli Yu Quan 羽泉 zagrali wyciskacz łez wszechczasów, czyli piosenkę o mamie. Ale na samym początku wyszła brzydka kobita, której w dodatku nie znam i zrobiła mi gęsią skórkę na rękach. Proszę państwa, oto Huang Qishan 黃綺珊 w piosence "Nie odejdę od Ciebie", którą zaśpiewała jakiś tryliard razy lepiej od oryginału...
 
Jeśli jesteście w Chinach - każdy piątek o 22.00, pierwszy program telewizji hunańskiej.

2013-01-26

sklep noworoczny

Z okazji zbliżającego się wielkimi krokami chińskiego Nowego Roku, jeden z moich ulubionych sklepów z ciuchami zmienił się w sklep noworoczny. Co to jest sklep noworoczny? To miejsce, w którym można zakupić noworoczne duiliany, znaki szczęścia, ryby - znaki obfitości, lampiony (obchody noworoczne kończy Święto Latarni), no wszystkie możliwe chińskie akcesoria noworoczne.
Oczywiście, ja też kupiłam co-nieco do zawieszenia w nowym mieszkaniu. Nie miałam choinki a sylwestra przespałam, niech się chociaż chińskonoworoczną czerwienią nacieszę...

2013-01-25

skórka pomelo 柚子皮

Pomelo to jeden z moich najukochańszych owoców. Pół roku pomieszkiwania w tropikach przypłaciłam uzależnieniem od codziennego zażerania się pomelo. Teraz jest już trochę lepiej, ale w sezonie (październik-listopad) nie mogę się powstrzymać, zwłaszcza, że pod naszym osiedlem stają wielkie wozy wypełnione pachnącymi kulami...
Ku najwyższej radości odkryłam, że pomelo obniża mój wewnętrzny ogień, którego mam zdecydowanie za dużo, więc mogę się obżerać do woli. Słodko-kwaśnemu miąższowi nigdy się nie umiałam oprzeć, jednak dopiero niedawno koleżanki zaczęły przede mną odkrywać inne tajemnice tego niezwykłego owocu. Największą tajemnicą jest skóra - a właściwie to, że jest nie tylko jadalna (w Chinach jadalne jest tak wiele rzeczy, że to mnie akurat nie zdziwiło), ma również moc odświeżania zapachu i odstraszania owadów.
Mnie została zaproponowana jako lekarstwo na kaszel, zapalenie gardła i oskrzeli. Dręczona chorobą zawodową, popijam codziennie "zupę" z pomelo, która, w połączeniu z miodem, cudownie wpływa na stan mojego gardła. A jest to lekarstwo bezpłatne i proste w wykonaniu, więc warto się nauczyć:
1) po spożyciu miąższu warto skórkę podsuszyć - na słońcu albo w piekarniku, żeby się nie zepsuła. Można ją wtedy przechowywać na zakaszlone czasy.
2) wrzucamy do garnka z grubym dnem ususzone lub świeże kawałki skórki pomelo, zalewamy wodą tak, żeby zakryć - uwaga, jeśli pomelo jest świeże, będzie wypływać na wierzch, więc warto je czymś, na przykład talerzykiem, przycisnąć. Wody nie powinno być dużo, "zupa" powinna być mocna. Trzeba gotować na wolnym ogniu, aż kolor i zapach będą intensywne.
3) Podajemy na gorąco. Ponieważ często się tak leczy dzieci, można dodać łyżeczkę miodu - inaczej dziecko wypluje gorzki płyn. ZB pije bez miodu, znajdując w piciu jakiś niepowtarzalny smak. Ja wolę z miodem, traktując wówczas zupę nie jak lekarstwo, a jak przyjemną "herbatkę".
4) Tak samo przyrządzona "zupa", zagęszczona dłuższym gotowaniem, jest podobno świetnym smarowidłem na odmrożenia. Najlepiej w bardzo ciepłym wywarze wymoczyć ręcznik i okładać zmienione chorobowo miejsca, pamiętając jednak, żeby nie dotknąć skóry popękanej. Lekarze mówią, że najlepiej, żeby taka kuracja nie kończyła się tuż po zewnętrznym powrocie do normy, lecz żeby wytrwać w robieniu okładów przez dłuższy czas.

Kilka innych ciekawostek:
*pomelo dobrze sobie radzi z kacem i usuwa nieprzyjemny poalkoholowy oddech.
*pomelo prosto z drzewa wcale nie jest najsmaczniejsze. Najsłodsze jest, kiedy odleży ze dwa tygodnie. Nie należy jednak przekroczyć miesiąca - wtedy znowu zacznie się robić kwaśne.
*odstrasza owady. Wystarczy wysuszyć, zapakować do woreczka przepuszczającego powietrze i wsadzić do szafy :)
*usuwa nieprzyjemne zapachy - wystarczy włożyć do lodówki czy zostawić w pokoju - oczywiście pod warunkiem, że się ją najpierw wysuszy zabezpieczając przed gniciem.

2013-01-24

falafel פלאפל

Choć w Polsce falafele już też są znane i lubiane, bywają przyprawiane tak, że żadnemu Arabowi nie wpadnie do głowy, że to arabska potrawa w wersji polskiej. Autentyczność smaku kotlecików z ciecierzycy przygotowanych przez udawaną Irankę potwierdził jednak Izraelczyk, więc mogę powiedzieć, że tym razem spróbowałam oryginału. Jakkolwiek Iranka zazdrośnie strzegła przepisu, smak zdradził, że w środku poza surową, porządnie namoczoną, rozciapaną ciecierzycą, znalazł się czosnek, dymka, pietruszka, kolendra i kmin rzymski. Zresztą, polskojęzyczne przepisy są dość podobne. Wydaje mi się, że piękno smaku tkwiło w sosie. Sos mieszałam własnoręcznie, więc wiem, co było w środku.
Sos falafelowy
*kilka ząbków czosnku
*solidna łycha papryki w proszku (najlepiej tej z pieczonej papryki, ale możemy użyć innych wedle własnych preferencji)
*majonez - ze dwie łyżki
*ocet balsamiczny
Wykonanie
1)rozgnieść czosnek
2)wymieszać go z papryką
3)dodać majonez i ocet
4)mieszać do usranej śmierci aż do uzyskania jednolitej masy
Myśmy falafele spożywali z chrupiącym chlebem prawie pełnoziarnistym, sałatą, pomidorami i właśnie tym sosem. Było pysznie!


2013-01-23

z ostatniej chwili

Zajęłam numerowane miejsce w konkursie "Chcę więcej". Mała rzecz a cieszy. :) Gdyby ktoś miał ochotę na tekst, który tam się znalazł - tutaj link.
Mam nadzieję, że inne marzenia też mi się spełnią :)

2013-01-22

Kofta کوفته

Tym razem nie o jednym z moich ulubionych tekściarzy, a o irańskiej potrawie, którą poczęstowała mnie udawana Iranka (tak naprawdę jest miksem rosyjsko-tureckim).
Jest to tradycyjna potrawa perska, ale tak naprawdę występuje w całej Azji Mniejszej, Środkowej i Południowej w różnych wariantach. Na własny użytek nazywam koftę perskimi klopsami.
W najprostszej wersji jest to mielona wołowina bądź jagnięcina z dodatkiem cebuli i rozmaitych przypraw. Oczywiście, w zależności od regionu bardzo się różnią - podstawą bywa baranina, kurczak a nawet owoce morza czy ser, mogą być nadziewane, na przykład jajkiem na twardo w całości albo nieposzatkowaną dymką, mięso może być wymieszane z długoziarnistym ryżem, bulgurem i/lub grochem, mogą być podane na sucho albo w sosie, w którym były gotowane. Można je smażyć, piec, gotować na parze, dusić, wrzucać bezpośrednio do wrzątku jak nasze knedle, marynować - milion smaków, milion sposobów przyrządzenia, milion sposobów podania. W samej Turcji znaleziono niemal trzysta różnych wersji kofty.
Myśmy zostali poczęstowani tzw. nargisi kofta, czyli koftą nadziewaną jajkiem na twardo, więc klopsy były ogromne - ledwo się mieściły w dużych talerzykach deserowych.
Iranka nie zdradziła, jak je przyrządziła, ale w internecie roi się od przepisów, więc się dzielę: tutaj w wersji zbliżonej do naszej, ale po angielsku, a tutaj w wersji polskiej.
A oto kofta w sosie paprykowo-pomidorowym:

2013-01-21

別找我麻煩 nie wkurzaj mnie

Radio to jednak wspaniała sprawa. Gdyby nie ono, być może nigdy nie trafiłabym na piosenkę Singapurki o wdzięcznym mianie Tanya Chua, która dyktuje ostatnio rytm mojego życia...


是故意的嗎
To tak specjalnie?
是我得罪誰了嗎
Czy zrobiłam coś nie tak?
這一天竟然
Dziś nieoczekiwanie
每件事情都失算
wszystko idzie na opak
只想轉個彎
chciałam zrobić małe kółko
卻繞到了飛機場
a dojechałam aż do lotniska
發現沒錢在身上 啊~啊~
gdzie zdałam sobie sprawę, że nie mam przy sobie grosza. Ach!

烏雲烏雲快走開
Czarna chmuro, spadaj!
你可知道我不常帶把傘
Przecież wiesz, że nieczęsto mam z sobą parasol
帶把傘 OH~WOO~
Mam parasol, ooo
烏雲烏雲快走開
Czarna chmuro, spadaj!
感覺你在挑戰我的樂觀
Mam wrażenie, że rzucasz wyzwanie mojemu optymizmowi
的樂觀 OH~WOO~
optymizmowi
你還想怎麼樣
czego jeszcze chcesz?
搞得我快抓狂
już prawie przez Ciebie oszalałam
求你幫個忙
błagam
烏雲烏雲別找我麻煩*
czarna chmuro, nie wkurzaj mnie!

是註定的嗎
Czy tak mi przeznaczono
我穿上了白襯衫
że gdy założyłam białą koszulę
那一杯咖啡
ten kubek kawy
偏在我身上倒翻
po prostu musiał się na nią wylać?
不如跑一趟
może lepiej poszukać...
商店它卻剛打烊
ale sklepy właśnie pozamykano
妙不可言的下場 啊~啊~
niewypowiedzianie trafny epilog, ach!

烏雲烏雲快走開
Czarna chmuro, spadaj!
你可知道我不常帶把傘
Przecież wiesz, że nieczęsto mam z sobą parasol
帶把傘 OH~WOO~
Mam parasol, ooo
烏雲烏雲快走開
Czarna chmuro, spadaj!
感覺你在挑戰我的樂觀
Mam wrażenie, że rzucasz wyzwanie mojemu optymizmowi
的樂觀 OH~WOO~
optymizmowi
你還想怎麼樣
czego jeszcze chcesz?
搞得我快抓狂
już prawie przez Ciebie oszalałam
求你幫個忙
błagam
烏雲烏雲別找我麻煩*
czarna chmuro, nie wkurzaj mnie!

2013-01-20

popcorn 爆米花


(ulica targowa w Yuxi; tego typu przenośne maszyny do robienia popcornu są coraz rzadziej spotykane, ale czasem nawet w Kunmingu się je udaje przyuważyć. Popcorn w Chinach jest przyprawiany na słodko, nie na słono. Pachnie masłem, jest chrupiący i pyszny...)

2013-01-19

桑拿 sauna

Przedwczoraj wieczorem, po długim i męczącym dniu, spoceni, brudni i śmierdzący wróciliśmy do domu, marząc o gorącej kąpieli i ciepłym łóżku. Biorąc pod uwagę bieżące temperatury w Kunmingu (kilka stopni powyżej zera) i brak ogrzewania w tutejszych budynkach, luksus ciepłego łóżka jest osiągalny tylko i wyłącznie dzięki materacom/prześcieradłom elektrycznym z ustawialną temperaturą. Ciepła woda w zimie jest zaś tylko w tych mieszkaniach, których właściciele prywatnie zainstalowali bojlery, bowiem standardowo wodę ogrzewają tylko promienie słoneczne (ekologiczne, acz mało skuteczne, zwłaszcza w pochmurne dni...). Całe szczęście na zakup obydwu luksusowych urządzeń już męża namówiłam, więc miałam nadzieję na przyjemne zakończenie wieczoru. Zapomniałam jednak o tym, że znowu jest susza.
Gdy okazało się, że do naszego szóstego piętra nie dociera ani kropla wody (na niższych ciśnienie jest ciut lepsze, więc i szanse na wodę większe - to bezpośredni powód planowanej przeprowadzki na drugie piętro), nie załamaliśmy się jednak. Każde z nas wzięło ubranie na zmianę w garść i poszliśmy do "sauny". To zwyczajowa nazwa dla kurortów SPA, których milion-pięćset-sto-dziewięćset jest rozrzuconych po każdym mieście. Różnią się wszystkim - wielkością, ilością usług, stopniem zachowania higieny i jakością obsługi. Łączy je jedno: jest to lepsze od hotelu rozwiązanie, gdy nie masz gdzie spać i się wykąpać.
Typowa sauna wygląda tak: wchodzi się do ogromnego budynku, ogrzewanego do przyjemnej temperatury. Rozbiera się do rosołu, ciuchy i torbę z zawartością zostawia się w zamykanej szafce i idzie wykąpać. Do dyspozycji poza prysznicami z normalnym ciśnieniem wody (środki czystości i kosmetyki w cenie "wejściówki") jest zwykle jacuzzi, tytułowa sauna, baseny z wodą w różnej temperaturze, możliwość wykąpania się w wannie (w Chinach luksus), a także masaż z peelingiem (搓背), różnorakie maseczki, obkładanie gliną, miodem i bóg-wi-czym. W zależności od lokalu przyjemności te są albo w cenie, albo płatne dodatkowo.
Kiedy jesteśmy już świeży i pachnący, a skóra nasza przypomina pupcię niemowlaka, dostajemy firmowe piżamki i możemy iść odpocząć. Opcje odpoczynku są dwie: jest sala wspólna, z ułożonymi dość ciasno wypaśnymi leżankami (fotele na pilota), zaopatrzonymi w małe telewizorki i głośniki ukryte w oparciu, bądź takie same leżanki w osobnych pokojach, jeśli cenimy sobie prywatność - oczywiście za taki luksus się dodatkowo płaci.
Kiedy ułożysz się na takiej leżance i czegokolwiek potrzebujesz, przyzywasz obsługę "sauny" jednym przyciskiem. Co mają do zaoferowania? Bezpłatne napoje, owoce i przekąski, czyściciela uszu, mani- i pedicurzystów, masażystów (w grę wchodzi zarówno masaż stóp,
który kocham najbardziej, jak i masaż całego ciała - oczywiście bez konieczności rozbierania),
do wyboru do koloru. Oczywiście, w każdej chwili można również podejść do baru, restauracji, kafejki internetowej, siłowni czy po prostu wrócić do jacuzzi. W zależności od miejsca, można sobie zarezerwować leżankę bądź nie.
Mając nieogrzany dom pozbawiony wody, poszliśmy do "sauny". Za kilkadziesiąt złotych mogliśmy przesiedzieć tam dobę, jedząc, pijąc, lulki paląc... A, właśnie. Cudowne, przewygodne i odprężające miejsce miało tylko jedną wadę - mimo wyraźnego zakazu palenia i obecności palarni, bardzo duża część źle wychowanych buraków paliła wewnątrz klimatyzowanej sali wspólnej, zmuszając wszystkich do wdychania tego smrodu. Obsługa nie reagowała, bo nie lubi tracić palących klientów, których jest nadal więcej niż niepalących...
Wymoczyłam się, wypeelingowałam, wymasowałam, wypoczęłam. Jeden z moich polskich kolegów dziwi się, po co w ogóle w Chinach korzystać z hoteli, skoro takie "sauny" są tańsze i wygodniejsze...

2013-01-18

czosnek jednoząbkowy 獨子蒜

Wszyscy wiecie, jak wygląda czosnek. Jeśli lubicie gotować, wiecie też, co jest największą czosnkową zmorą - konieczność obierania każdego ząbka z niejadalnej osłonki. Jako, że uwielbiam czosnek (a mój Pan i Władca po prostu musiał się przystosować albo zginąć) i dodaję go do milionów potraw, przybycie do Yunnanu wydaje mi się jednym z najlepszych pomysłów świata. To właśnie stąd pochodzi i tutaj jest uprawiany gdzie bądź czosnek jednoząbkowy.
Czosnek solo, czosnek perłowy - różnie się go nazywa w anglojęzycznym świecie. Jak zwał tak zwał - dla mnie ważne jest, że można go tu dostać na każdym targu, w prawie każdym spożywczaku. Smakiem nie różni się zbytnio od wieloząbkowego kuzyna, choć moim zdaniem jest cokolwiek delikatniejszy. Jest od zwykłego czosnku mniejszy i droższy - jednak jestem w stanie zapłacić za to, że się nie męczę przy obieraniu. Można go upiec, ukisić, dodać do dowolnej potrawy. Kocham go.

2013-01-17

Czosnek 蒜

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o czosnku, ale boicie się zapytać. Bo jak to, pytać o czosnek? Przecież jaki jest czosnek, każdy widzi. Główka, ząbki, mocno irytujące obieranie tych ostatnich z łupinek. Zapach, którego nie zwalczy nawet mycie zębów, bo przecież jest wydzielany w dużych ilościach przez skórę. Mniam.
Od Chińczyków można się jednak dużo nauczyć, jeśli o czosnek chodzi.
Po pierwsze: uprawiają nieupierdliwą odmianę jednoząbkową, o której już pisałam.
Po drugie, mają odmianę, która idzie w szczypiorek - zwie się to czosnek bulwiasty (韭菜).
Po trzecie, wcale nie ograniczają spożycia do ząbków.
Czosnek, zwykły, nasz, po chińsku wabi się (大)蒜. I tutaj zaczynają się schody.
W typowym chińskim warzywniaku można kupić:
*蒜頭 - czyli tak jak po polsku - główkę. Czyli cebulkę czosnku.
*青蒜 - "zielony czosnek"
*蒜苗 - "pędy czosnku"
*蒜薹 - "czosnkowa turzyca"
W anglojęzycznych słownikach trzy ostatnie są takie same - tłumaczone jako "shoots" bądź "sprouts", czyli, w przybliżeniu, "pędy". O ile jednak "zielony czosnek" i "pędy czosnku" to faktycznie to samo - łodyżki i listki świeżo wyrosłe z cebulki, o tyle ostatnia wersja to łodyga czosnku wraz z nieotwartym jeszcze pąkiem. To, że są to dwie różne rzeczy, można porównać na zdjęciach.
Tutaj mamy zielony czosnek:
(na wierzchu, pod spodem jest czosnek bulwiasty)
Tutaj tę tak zwaną turzycę:

Widać wyraźnie, że jest to coś innego. Różnią się też smakiem - zgodnie z zasadą im dalej od cebulki, tym bardziej rozcieńczony jest smak i zapach. Różnią się też ceną - najdroższe są oczywiście łodyżki z pączkami.
Jeśli chodzi o zastosowanie, cebulka czosnku tak jak u nas jest głównie przyprawą. Pozostałe formy używane są jako warzywo - na przykład smaży się z nimi mięso, przy czym w typowym wydaniu czosnku jest tyle samo, co mięsa, zazwyczaj wieprzowego.

2013-01-15

Oden おでん 關東煮

Oden おでん to japońskie danie typowo zimowe. Nie będziemy Japończyków urażać mówiąc, że jest to po prostu zupa... No dobrze, jest to zupa - bulion dashi przyprawiony sosem sojowym z milionem ugotowanych w nim dodatków - od jajek, rzodkwi japońskiej, konnyaku (takie cóś z dziwidła), ciasteczek rybnych satsuma age itp. Często przyprawia się ją gorczycą sarepską. Ugotowane elementy można jeść wprost, bądź po umoczeniu w jakimś sosie - najczęściej sojowym. Skład zupy i składników różni się w zależności od regionu - w efekcie danie może być słodkawe bądź pikantne. Różne są też sposoby podania: można składniki wrzucić luzem do zupy, albo najpierw je zaszaszłykować. W wersji japońskiej nieodzownym dosmaczaczem są wodorosty i suszona ryba.
Danie to jest bardzo popularne na Tajwanie, z nieodłącznymi ciasteczkami rybnymi 甜不辣 ("słodkie, nie pikantne"), zarówno na nocnych targach, jak i w moim ukochanym 7-Eleven (wbrew nazwie całodobowym), pod lokalną nazwą 黑輪 bądź 關東煮. Podobno w chińskich 7-Eleven też to można znaleźć, ale w Kunmingu nie ma 7-Eleven, więc nie miałam okazji sprawdzić. Wersja chińska jest wzbogacona o produkty, których przeciętny Japończyk nie weźmie do ust, jak różnego typu pulpeciki czy kostki ściętej krwi wieprzowej/drobiowej. Również w Korei potrawa uległa przeobrażeniom - zupa, w której cosie się gotują, jest bardzo pikantna.
Tak naprawdę składnikiem może być wszystko. Marchewka, grzyby, kapusta, ziemniaki, kawałki parówek, pulpety z różnego rodzaju mięs, raciczki, tofu w najróżniejszych odsłonach, surimi, pędy bambusa - co komu tylko wpadnie do głowy, a konsystencję ma odpowiednią.
W zimie przenośne stragany z tutejszą wersją oden wytaczają się na ulicę. Cóż może być bowiem lepszą przekąską w zimny dzień niż takie gorące kęski, do których spożywania nie trzeba nawet się zatrzymywać czy zdejmować rękawiczek?
Z drugiej strony, danie nietrudne do przyrządzenia w domu. Zupa, kilka patyczków, jakiś dip... Doskonale pasuje do ryżu.
Można na przykład tak:
*surimi
*rzodkiew w grube talarki
*marchew w grube talarki
*pulpeciki z dowolnego mięsa, obtoczone w mące ziemniaczanej (nie mogą się rozciapywać, muszą być zwarte)
*krewetki
*suszone krewetki czy jakieś inne cosie, nadające się do utworzenia smaku zupy rybnej
*dip - na przykład z pasty chilli, sosu sojowego, oleju sezamowego, cebulki, czosnku i soli
1) Ugotować zupę tak, by pachniała i wrzała
2) Wsadzać do niej pyszności ponadziewane na patyczki. Pamiętamy, że szaszłykujemy tylko takie same produkty - czas gotowania krewetek i choćby marchewki znacznie się różni. Po kolei wyciągamy to, co już jest gotowe.
3) Maczamy w dipie, ściągamy na ryż, który już czeka w miseczce.
4) Zajadamy ze smakiem, kończąc obiad wypiciem zupy :)
Pamiętajmy, że gotowane żarcie jest dużo zdrowsze niż smażone :)

Zdjęciem własnego odenu się nie pochwalę. Po co to gotować, skoro od odenów roi się w całym Yunnanie, nawet w tak małym mieście jak Yuxi? Jeśli spożywa się oden na powietrzu, dostaje się jednorazową miseczkę gratis. Wybiera się szaszłyczki, które następnie macza się w dipie oferowanym przez szefa straganu. Częścią yunnańskiego folkloru są michy ze sproszkowanym chilli, którym można obsypać ugotowane szaszłyczki...

2013-01-13

Zapach rybiosolnego jedzenia 鮓菜香

W domach kunmińczyków pachnie domowe rybiosolne jedzenie. Wiem, że nie wiecie, co to jedzenie rybiosolne. Znaczek 鮓, który w całych Chinach znaczy tyle, co solona ryba (stąd zresztą klucz ryby 魚 z lewej strony znaku), w Kunmingu ma drugie dno: mówi się tak, zgodnie ze słownikami, na „potrawę zrobioną z paseczków bakłażana wymieszanych z mąką ryżową, mąką zwykłą i innymi przyprawami”. Niby wszystko się zgadza, ale tego wytłumaczenia nie napisał kunmińczyk, na sto procent. Tutaj bowiem poza bakłażanem przyrządza się tak rzepę, rzodkiew, marchew i całą masę innych warzyw. Bakłażan jest faktycznie najpopularniejszy, ale sam sposób robienia jedzenia 鮓 bynajmniej nie odnosi się wyłącznie do niego.
Dawnymi czasy, gdyby wejść do dowolnego domostwa w dawnym Kunmingu, można by ujrzeć rozmaitych rozmiarów kamionkowe dzbany bądź garnki. Jak u nas kisi się ogórki, tak w Kunmingu te gliniane naczynia służyły do przyrządzania 鮓菜 czyli rybiosolnego jedzenia.
Najpopularniejszym były od zawsze bakłażany i robione z nich 茄子鮓 – bakłażanowe „dża” (tak mi będzie wygodniej zamiast ciągle tych rybiosolnych, które w ogóle nie oddają, o co w tym chodzi a jeszcze się strasznie długo wstukuje w klawiaturę...). Kiedy bakłażany pojawiały się na rynku w takiej ilości, że były tanie (kilka groszy za kilogram), niemal każda rodzina robiła zapasy. Najulubieńsze były te duże, okrągłe; kupowało się dziesiątki kilogramów! A potem kroiło się je nożem, który nie znał mięsa ni tłuszczu w cieniuteńkie paseczki i suszyło w ostrym słońcu. Dodawało się soli, ostrej czerwonej „pomarszczonej” papryki pokrojonej w paseczki i mąki ryżowej, a doprawiało czarnym kardamonem, anyżem gwiaździstym czy choćby sproszkowanym chilli, po czym gotowało na parze aż bakłażan zniesurowiał. Tak przygotowane bakłażany lądowały w garnkach glinianych i były szczelnie zamykane. Po jakimś czasie z garnka zaczynało uciekać powietrze – to była pewna oznaka tego, że „dża” są już gotowe.
W dawnych kunmińskich niezbyt zamożnych rodzinach to był sposób na przetrwanie ciężkich czasów. Często za cały posiłek miał wystarczyć gar ryżu z odrobiną podgotowanych, podsmażonych, bądź wyjętych prosto z garnka „dża”. Ponieważ są pikantne i słone, dosłownie odrobina może przyprawić solidną miskę ryżu. A że „dża” są smaczne, chętnie w ten sposób oszczędzano na warzywach.
Poza bakłażanami można zrobić gorczycowe, kapuściane, rzodkiewkowe, kalarepowe i inne „dża”. Za dawnych czasów, kiedy Jezioro Dian było jeszcze czyste i pachnące, przygotowywało się również tzw. „海菜鮓”. Nie miały one nic wspólnego z nori czy innymi produktami z wodorostów morskich, które za sprawą kuchni japońskiej czy koreańskiej zjawiają się na naszych stołach. Były to słodkowodne glony, które podobno dzięki obróbce na „dża” stawały się naprawdę przepyszne. Tego się jednak nie dowiemy, od wielu lat jest bowiem Jezioro Dian tak zanieczyszczone, że spożywanie jego darów grozi śmiercią, kalectwem bądź świeceniem w nocy.
Za dawnych czasów, gdy każda porządna kunmińska gospodyni sporządzała „dża”, robiła zawsze „za dużo”. Że niby się do garnka nie mieści. Tak naprawdę to była okazja, żeby dać innym gospodyniom do spróbowania i pokazania, kto rządzi jeśli chodzi o przetwory. Jeśli zaś pojawiała się w okolicy świeżo poślubiona małżonka, była to dla niej okazja, żeby pokazać przepis z innej części miasta czy nawet z innej części Yunnanu. Jeśli zrobiła smaczne „dża”, momentalnie zjawiały się u niej sąsiadki, by pod pretekstem zdobywania przepisu nawiązać przyjaźń... albo na odwrót.
Dziś różnorakie „dża” można kupić na każdym targu. Jednak prawdziwi, starzy kunmińczycy wiedzą, że najlepiej smakują te domowe. Dlatego często na ulicach, parapetach, ladach sklepowych, wszędzie, gdzie sięgają promienie słoneczne, suszą się
bakłażany, rzodkiewki
czy rzodkwie.
Pamiętam, jak 10-minutowa-śmiechowypluwaczka (tak, to jest żywa osoba :P) przyjechała do Kunmingu i poszłyśmy na obiad do Wilczka, młodego i nieopierzonego kunmińczyka. Pamiętam, jak dostałyśmy w prezencie 30 deko bakłażanowych „dża” domowego wyrobu.
Pamiętam, jak je paluchami wybierałyśmy z siateczki przed powrotem do akademika...

2013-01-11

garbuska 駝背

Pod ręcznikiem narzuconym na "garb" kryje się tradycyjne yunnańskie nosidełko dla niemowląt. W Kunmingu to coraz rzadszy widok, za to w małych miasteczkach i na wsiach zabiegane matki nadal robią wszystko z dziećmi na plecach.
Bardzo mi się ten zwyczaj podoba. Lubię mieć nadzieję, że nie będę uziemiona, kiedy już się na ten krok zdecyduję :)

2013-01-09

蒸餌絲 jedwab przynęty na parze

Czyli po ludzku: cieniutki jak jedwab makaron z ugotowanego na parze ryżu, który wabi się 餌絲, zostaje ugotowany na parze i podany z mięsnym sosem, cebulką, sosem sojowym, różnymi dodatkami. Jest to przekąska rodem z Qujingu. Choć sam "jedwab przynęty" występuje w całym Yunnanie, to właśnie w tym mieście gotuje się go na parze. Po dodaniu wszystkiego, co można dodać, wygląda to tak:
Od czasu wycieczki do Qujingu tęskniłam za tym smakiem. Choć jednak Kunming jest od Qujingu oddalony ledwie 200 kilometrów, tutaj bardzo trudno trafić na qujińskie przysmaki. Ostatnio mi się udało - i będę wycieczki do tej jadłodajni powtarzać, bowiem solidna micha jedwabiu przynęty wystarcza na pół zimowego dnia...

2013-01-08

kunmińskie metro

Dziś o 9:09 wykoleiło się w trakcie jazdy próbnej. Ucierpieli motorniczy - jeden zginął, drugi jest ranny.
Nie była to pierwsza jazda próbna. Do tej pory odbyło się ich już parę i wszystko było w porządku. Jeden z pracowników przyznał się po cichu dziennikarzowi, że wszystko było sprawne już tak długi czas, że w zasadzie mieli puścić pierwsze normalnie kursujące wagony już w Nowy Rok. Pracownik, z właściwą yunnańczykom flegmą i właściwą Chińczykom pogardą dla ludzkiego życia, skomentował: "dobrze, że w środku nie było ludzi, byłby kłopot". Albo nie zauważył, że i tak zginęli ludzie i że JEST kłopot, albo mówił w imieniu szefostwa - bo dla nich to faktycznie raczej kłopot niż nieszczęście.
Ten motorniczy, który jest ranny, ma zaledwie 19 lat. Został od razu przewieziony do szpitala; poza złamanym nosem i krwiakiem mózgu nic mu się nie stało. Policja go pilnuje, więc z wywiadu nici.
Na razie jeszcze nie jest oficjalnie znana przyczyna wypadku.
Za to obserwacja komentarzy jest wspaniała: większość zgadza się, że to nieszczęście i że trzeba dłużej sprawdzać to metro. Bardzo nieliczne głosy mówiące, że niebezpośrednim, acz oczywistym sprawcą nieszczęścia jest burmistrz, który jest chciwym sukinsynem. Skąd to wiadomo?
W starych podręcznikach do geografii mówi się, że Yunnan, jako mocno urozmaicony geologicznie i aktywny sejsmicznie, nie nadaje się do kopania tuneli. Jeśli w ogóle metro, to tylko w wersji naziemnej. Wiedzą to WSZYSCY. Nawet biorąc pod uwagę to, jak bardzo poszła naprzód technika, Yunnańczycy powinni brać przykład z Japończyków - budując metro, nastawiać się na najgorsze, a nie na to, że "się uda".
Ostrzeżenie ma za nic burmistrz, który chce mieć metro szybko i tanio. Postanowił je zbudować w pięć lat. Już wiadomo, że się nie uda, że to dopiero początek góry lodowej. Niszczy zasoby naturalne, wycieka woda gruntowa, umierają ludzie...
Nie korzystajcie z kunmińskiego metra, licząc na szczęście. Niech sobie burmistrz sam korzysta...

2013-01-07

Kwiaty wielkodrzewne 大樹花

Tą malowniczą i poetycką nazwą ozdobiono najzwyklejsze pasożyty i roztocza. Rozszczepka pospolita, bo to o niej mowa, to grzyb uważany w Polsce za niejadalny. W Yunnanie jest jednak przysmakiem - choć tylko ten typ, który jest najdelikatniejszy. Podgotowane w wodzie wapiennej grzyby, wyglądające trochę jak porosty czy inne glony, są potem płukane, przyprawiane solą, posiekaną w krążki ostrą papryczką, czosnkiem oraz octem i podawane w takiej zalewie jako przystawka. Są delikatne jak najcieńszy wermiszel ryżowy, zachowują sprężystość i świetnie komponują się z kwaśno-ostrym smakiem. Yunnańskie "must try"!
Ze względu na wygląd w niektórych regionach nazywa się je "brodą drzewa" 樹鬍子. Chińczycy opowiadają cuda o tym, że toto leczy AIDS i raka, ale takie informacje to jednak między bajki trzeba włożyć. Być może jednak inne zalety, jak choćby wspomaganie układu immunologicznego okażą się prawdą i nie będę się przeziębiać z okazji byle głupstwa? :)

2013-01-06

紅蘿蔔酥肉湯 zupa ze schabowym i marchewką

O istnieniu w chińskiej kuchni kotletów schabowych już pisałam. Wspomniałam również wtedy, że takie kotleciki można wsadzić do zupy i ugotować. Dziś uzupełnię ten wpis przedstawieniem Czytelnikom, jak to zrobić, żeby było smacznie.
Składniki:
*wywar mięsny
*przyprawy typu pieprz, ziele angielskie
*marchewka
*usmażone mięso w panierce
Wykonanie:
1)bierzemy wywar mięsny, przyprawiamy go na pikantnie pieprzem, zielem angielskim itp.
2)dorzucamy pokrojoną w kawałki marchewkę
3)gdy już będzie prawie miękka, dorzucamy mięso. Ja praktykuję krojenie normalnych schabowych na kawałki łatwe do uchwycenia pałeczkami.
4)gdy zupa zawrze, można szamać.
Według mnie jest to świetny sposób na resztki z wczorajszego obiadu. Zdjęcie jednak pochodzi z knajpy w Yuxi, w której, mam nadzieję, nie resztki wsadzono do zupy...

2013-01-05

Czy Azjaci lubią Europejki?

To jest pytanie, po którym zastanawiająco często znajdowany jest mój blog. Dlatego niniejszym odpowiadam: niektórzy lubią. Wbrew obiegowej opinii, że Europejki są według Azjatów niegospodarne, długonose, śmierdzące i zbyt włochate, niektórzy Azjaci za nami przepadają.
Inna rzecz, że zazwyczaj są uważani za lekko zboczonych przez swoich kolegów.
Osobiście uważam, że ci koledzy są po prostu zazdrośni...

2013-01-03

strzyknij sobie!

Bolą Cię stawy? Zwichnąłeś sobie coś? A może coś nie tak ze ścięgnami? Czy niedobory białka?
Obojętnie, co jest nie tak. Odkąd trepangi nie są już zastrzeżone dla stołu cesarskiego, każdy majętny Chińczyk zajada strzykwy (czyli "morskie żeńszenie" 海参) aż miło.
Dlaczego majętny - cóż, ta wątpliwa przyjemność słono kosztuje. Jak na oślizgłe i galaretowate ciało bez smaku, które doskonale można zastąpić rybnym kisielem, cena jest dość wysoka. No ale skoro leczy WSZYSTKO... Wraz ze słuchotkami, zupą z płetwy rekina (pychotka!!!) i pęcherzem pławnym (eee...) uchodzi za przysmak morski (te cztery przysmaki określa się skróconą wspólną nazwą 鮑參翅肚 czyli "słuchotkażeńszeńpłetwabrzuch"), więc nikt się oczywiście nie przyzna, że uważa te przysmaki za mdłe i obrzydliwe...
No dobrze, nie przesadzajmy. Obrzydliwe może nie, ale... schabowy lepszy...;)


Strzykwa to danie, które często pojawia się na stołach, gdy nestor rodziny obchodzi urodziny itd., bo jest ona idealny właśnie na dolegliwości staruszków na pasach ;)

2013-01-02

嘎湯帕節 Nowy Rok Hani

Lud Hani to jedna z moich ulubionych chińskich mniejszości etnicznych. Napoznawałam się ich trochę, gdy mieszkałam w tropikach. Dzisiejszy wpis to podróż sentymentalna; stęskniłam się za nimi. Od razu zaznaczyć muszę, że większość informacji o ich stylu życia jest mocno przeterminowana i stronnicza; nie różnią się oni specjalnie od Hanów; no, może tylko tym, że są jakby pogodniejsi i bardziej prostolinijni.
Moi znajomi nie żyją w tradycyjnych domostwach opartych o zbocza gór, a tradycyjne stroje
i śliczne nakrycia głowy zakładają tylko od święta. Nie sądzą też, że jeśli żona nie rodzi syna, można wziąć nałożnicę. Za to faktycznie część z nich została ekhm skłoniona do małżeństwa z wybrankiem serca rodziców, nie własnym. Nie spotkałam się z tradycją im przypisywaną - że ostatni bądź ostatnie dwa znaki imienia ojca stają się pierwszymi znakami imienia syna. Tradycja ta jest skądinąd nadal praktykowana u Yi i innych ludów wywodzących się z niemal prehistorycznego plemienia Qiang. Inna rzecz, że wychowani w miastach mniejszoście przedstawiają się i tak chińskimi imionami, nie tradycyjnymi, więc może ta tradycja trwa, tylko mi się do niej nie przyznali. Ich wierzenia u progu XXI wieku to nadal urocza mieszanka wiary w magię, duchy przodków, duchy żyjące we wszystkim, co nas otacza i chrześcijaństwa z małą domieszką buddyzmu, ale zamiast obchodzić zachodnie bądź chińskie święta, obchodzą swoje własne, z których najważniejszy jest oczywiście Nowy Rok.
Tradycyjny Nowy Rok Hani przypada na dziesiąty miesiąc księżycowy, a obchody powinny trwać 15 dni. W tym roku przypadał więc na drugą połowę listopada i wtedy właśnie powinni byli te święta obchodzić. W 1987 roku rząd chiński zdecydował jednak, że wie lepiej, kiedy powinni oni nowy rok obchodzić i ustanowił datę na dni 2-4 stycznia. W zeszłym roku właśnie w takich przesuniętych obchodach miałam okazję brać udział.
Nowy Rok Hani nazywa się Gatangpa 嘎湯帕, co w języku Hanów nie ma żadnego znaczenia, a żadna z koleżanek nie wiedziała, jak to przetłumaczyć z narzecza Hani, więc dopóki nie sprawdzę bardziej wiarygodnych źródeł niż baidu, nie będe w stanie nic więcej na ten temat powiedzieć. W święcie najważniejsze jest składanie ofiar duchom przodków i wielkie obżarstwo z opilstwem - sami sobie wyobraźcie takie nasze Święta Bożego Narodzenia trwające ponad dwa tygodnie...
*Tradycyjnym napitkiem jest "gotowana wódka ryżowa" 煮米酒 - do wrzątku dodaje się bimber, który tutejsi pędzą na ryżu; w zależności od preferencji smakowych można dodać go więcej lub mniej, a także dosmaczać, np. cukrem.
*z ugotowanego wcześniej na parze kleistego ryżu wyrabia się okrągłe placuszki zwane "ciba"(czyt. cyba) 糍粑 (糍 to kleisty ryż, a 粑 to placuszek). Są one odmienne od typowych noworocznych placków niangao 年糕 popularnych w całych Chinach raz ze względu na znaczenie - nic z chińskich kalamburków - dwa ponieważ się je inaczej przyrządza. Już w księżycowym grudniu ugotowany ryż w kamiennych moździerzach tłucze się na "mąkę" i ostatnie dni przed nadejściem nowego roku upływają na przygotowywaniu placków. Można je długi czas przechowywać, więc przygotowuje się je zazwyczaj z pewnym wyprzedzeniem. W Nowy Rok są pieczone przy ognisku,
nad którym się również przygotowuje resztę noworocznego posiłku. W późniejszym terminie można je również smażyć, ale o tym opowiem kiedy indziej.
*oczywiście, świnio- i kurobicie jest nieodłączną częścią obchodów noworocznych.
*ryż, placki, wódka, potrawy mięsne i herbata lądują przed ołtarzem dla przodków, przy którym Hani się modlą.
*to, co zostanie po ofierze służy goszczeniu krewnych i przyjaciół, których się do siebie zaprasza. Do tradycji należy wymiana podarków służąca umocnieniu więzi.
*W każdej wiosce stawiana jest wielka huśtawka. Co to znaczy wielka? No co najmniej 10metrowa...
Bo do tradycji noworocznych należy również huśtanie się na tym potwornym urządzeniu (mam lęk wysokości. Nie zdzierżyłam. Dostawałam mdłości na sam widok...).
*puszczają, za przeproszeniem, bąki.
Nie jest to bynajmniej zabawa dla dzieci; zajmują się tym dorośli faceci i przyjmują zakłady.
*noworoczna atmosfera zabawy sprzyja kontaktom męsko-damskim. Młodzież wymyka się, by wspólnie zbierać leśne owoce i kwiaty, śpiewają do siebie nawzajem i czasem sytuacja wymyka się spod kontroli. Bo chociaż małżeństwa bywają aranżowane, seks przedmałżeński nie jest traktowany tak śmiertelnie poważnie, jak u Hanów.
*choć teoretycznie jest to zabronione, mężczyźni często wybierają się w małych grupach na polowanie. Zazwyczaj jedyną "zdobyczą" niefortunnych myśliwych są kompletnie pijani współtowarzysze, przynoszeni przez bardziej wytrzymałych na plecach do domu...
*W każdej hanijskiej wiosce lokalne "Mazowsze" przygotowuje program artystyczny: taniec między bambusowymi belkami 竹竿舞
oraz taniec z wywijaniem bambusem niczym taniec z szablami 竹筒舞
są jego najważniejszymi elementami.
*Hanowie są bardzo dumni, że zniszczyli resztę. Cieszą się, że "pełne zabobonów i przesądów dawne obchody noworoczne rozwinęły się w piękne widowiska artystyczne". Cóż. Ja żałuję, że przyjechałam do Chin za późno, żeby się czegoś dowiedzieć o tych zabobonach i przesądach...
Rok temu siedziałam z moimi koleżankami z pracy przy stołach pełnych świeżej wieprzowiny i przy wszelakiej innej dobroci.
W tym roku, w zimnym Kunmingu, tęsknię za moimi tropikami i za zimą przechodzoną w lekkich trampeczkach...
PS. Zdjęcia w większości ściągnęłam z baidu. Akurat tego dnia aparat mi się koncertowo rozładował; zostały tylko zdjęcia fioletowych placuszków ciba i młodzieży w strojach ludowych. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.

2013-01-01

co można robić w kawiarni?

Na jednej z kawiarni w Yuxi znalazłam odpowiedź na to, nurtujące mnie od wielu zresztą lat, pytanie. Na wypadek, gdyby ktoś z Was również tego nie wiedział bądź dotychczas korzystał z kawiarni w nieodpowiedni sposób, tłumaczę:
1) czytać książkę (tak! na pierwszym miejscu! Wiedziałam!!!!!!!)
2) surfować po internecie
3) zabijać czas
4) zerkać na przystojniaków
5) gawędzić
6) pić kawę
7) zerkać na ślicznotki
8) drzemać
9) ... no właśnie. Czy ktoś wie, co znaczy 美女出抹?