2012-07-31

Pamiętnik kulinarny z Chin

W domu, poza kuchnią con-fusion w wykonaniu mojej Mamy, czekała książka, która podbiła moje serce i pokonała jetlaga. Jest to książka Fuksji Dunlop "Płetwa rekina i syczuański pieprz. Słodko-kwaśny pamiętnik kulinarny z Chin", wydana przez Świat Książki. Przetykane przepisami wspomnienia o początkach "rozgryzania" kuchni chińskiej napisane są żywym językiem i są w dodatku starannie przetłumaczone. Wprawdzie jeśli ktoś nie czyta mojego blogu regularnie, będzie miał raczej małe pojęcie o tym, co to wilec wodny czy nieśplik japoński, ale czyta się i tak wspaniale, a przepisy są sensowne - w końcu pani Dunlop jako pierwsza Europejka ukończyła Syczuańską Szkołę Gastronomiczną i wie, jak używać tasaka i ile wsypać pieprzu syczuańskiego. Pewnie skończy się to tak, że kupię jej wszystkie książki kucharskie i będę się starała odtwarzać wiernie te smaki...
Wracając do książki - na łopatki rozłożył mnie epilog.
Jest o gąsienicy. O tym, że autorka, będąc już w Wielkiej Brytanii, przyrządzała warzywa na parze i już na talerzu ujrzała ślicznie ugotowaną gąsienicę. Pisze, że w Chinach jadła skorpiony i inne robale, ale po powrocie do domu nie patrzyła na WSZYSTKO jak na jedzenie. To się jednak zmieniło.
Kiedy tak wpatrywałam się w niewielkie, zielone stworzonko na moim talerzu, musiałam przyznać sama przed sobą, że pomimo moich starań pomysł zjedzenia go wcale mnie nie odrzuca [...]. Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy - nie byłam już zuchwałą angielską podróżniczką, która na obczyźnie dostosowuje się do dziwacznych obyczajów autochtonów. Życie w Chinach dogłębnie zmieniło mnie i moje gusta. Moi angielscy przyjaciele mogli myśleć, że skoro wyglądam tak samo, to nadal jestem jedną z nich, ale w rzeczywistości przeszłam na drugą stronę. Problem z gąsienicą nie polegał już na tym, czy mam odwagę ją zjeść, ale czy mam śmiałość otwarcie pokazać, że wcale mnie to nie rusza. [...] Ten posiłek wspominam jako pewnego rodzaju przełom, błysk zrozumienia. Przez następne tygodnie miałam poczucie, że wreszcie żegluję pod własną banderą.
Być może znalazłam moją bratnią duszę :) Dzieli nas pokolenie, ukochanie innego typu kuchni i wiele innych spraw. Ale czytając jej książkę mam wrażenie, że jest to jedna z nielicznych osób, które na Chiny patrzą podobnymi do moich oczami...
Polecam.

2012-07-27

木木夕木目心 drzewo drzewo wieczor drzewo oko serce

To kunminska sieciowka (ml)odziezowa, w ktorej sie nie ubieram, bo za drogo. Ale nazwa mi sie podoba. Najlepsze, ze wiekszosc Chinczykow wcale nie kojarzy, ze znaki te, zlozone razem, tworza 梦想 czyli marzenie.
Takich zbitek jest wiecej - bo wiekszosc chinskich znakow sklada sie z czastek podstawowych. Dlatego ja na przyklad pisze 木目心人尔口手立! zamiast topornego 想你啦! tesknie za Toba. Dawnymi czasy bawilam sie tez w pisanie czy mowienie 言身寸言身寸 zamiast banalnego 謝謝 dziekuje :)

2012-07-25

gongdżu

ZB mnie czymś zirytował. Nie pamietam nawet czym, ale miałam właśnie dzień, w którym czekolada jest jedynym przyjacielem kobiety, więc strzeliłam focha. ZB zaczyna mnie przebłagiwać: aniołku, kochanie, ślicznotko, księżniczko...
A ja do niego: sam jesteś wieprzem!
Dialog po polsku nie ma żadnego sensu. Ale trzeba Wam wiedzieć, że księżniczka 公主 gōngzhǔ różni sie po chinsku od wieprza 公豬 gōngzhū jedynie tonem, na którym wypowiadamy drugi znak...
W zasadzie, biorąc pod uwagę, jak kwiczeliśmy ze śmiechu po tym dialogu, należałoby uznać, że jesteśmy oboje uroczymi warchlaczkami...

2012-07-23

鳳翔歌 Pieśń Szybującego Feniksa

Jest to marka, którą powinny znać wszystkie Chinki. Kombinuje chińską tradycję z nowymi prądami, tworząc sukienki w stylu qipao i etniczne spódnice czy spodnie, korzystając ze wzorów znanych z chińskiej porcelany i okraszając to wszystko współczesnym sosem, który sprawia, że przy okazji stroje te są bardzo modne i ani odrobinę nie przaśne.
Wszystko zaczęło się w 1997 roku w Kantonie, gdy powstała wielka firma odzieżowa Guangzhou Xinyu Fashion Co.,LTD 广州鑫愉服饰有限公司 (na początku nazywali się wprawdzie 鑫怡, ale to drobiazg). Szczerze mówiąc, cienko przędli aż do roku 2004, gdy firma postanowiła wykorzystać nazwę pięknego, tysiącletniego utworu na guzheng jako nazwę swojej marki. Miało to pokazać poszanowanie tradycji, jak i tej tradycji piękno. Zaczęli czerpać garściami z tradycji; jednocześnie kroje sukien dopasowane są do sylwetki przeciętnej Chinki, a nie chudych, wysokich modelek, dzięki czemu Azjatki wyglądają w nich naprawdę bardzo reprezentacyjnie. Targetem firmy są przede wszystkim miastowe dziewczyny w wieku 25-40, dobrze zarabiające (jest tu dość drogo), mogące sobie pozwolić na luksus dobrych materiałów i luksus chodzenia do pracy czy też po pracy nie w garsonkach czy strojach roboczych, tylko w naprawdę ładnych i eleganckich ciuchach.
Wprawdzie nie załapuję się do tej grupy - ani nie jestem Azjatką, ani nie mam pracy pozwalającej na elegancję-francję, ale nienachalna chińskość tych strojów mnie urzekła. Obiecałam więc sobie, że co miesiąc, w dniu wypłaty, pozwolę sobie na odrobinę luksusu i zanabędę jakiś smakowity ciuszek szybującego feniksa.
Oto efekty:






A tutaj utwór, tytuł którego stał się nazwą marki:


2012-07-21

Festiwal tradycyjnych przekąsek tajwańskich 臺灣傳統文化美食節

Od 7 lipca w Parku Wielkiego Widoku 大觀公園 oprócz tego, że trwa Święto Lotosów, które właśnie pięknie kwitną na Jeziorze Dian, po raz pierwszy zorganizowano festiwal tajwański.
Park Wielkiego Widoku jest śliczny, dobrze utrzymany i... płatny. Dodatkowo zostało w nim postawione wesołe miasteczko w wersji mini, więc w weekendy jest dość głośno. Zresztą, w wakacje to i dni pracujące są okropne... Poszliśmy więc wieczorem, nie spodziewając się nawet, że nas wpuszczą. Wpuścili. Ponoć jest to pierwszy raz, gdy park jest otwarty prawie do północy. W jednej części, blisko wejścia, rozstawione zostały stragany z żarciem. Można popróbować tajwańskiego śmierdzącego tofu, wódki z Kinmen, ręcznie robionych ciasteczek ananasowych czy moich ukochanych "kołowych ciasteczek" 車輪餅, które wprawdzie pochodzą z Japonii, ale dla mnie pozostaną na zawsze smakiem tajwańskich nocnych targów. Trochę-śmy podjedli, ale kupować na zapas to już nie bardzo, bo cholerstwo autentyczne, a przez to - drogie.
Usiedliśmy niedaleko sceny, mając nadzieję na jakieś fajne występki, okazało się jednak, że to nie żadni artyści idą śpiewać, tylko zwykłe łakomczuchy. Zorganizowano bowiem konkurs - kto ładnie zaśpiewa tajwańską piosenkę, zostanie obdarowany jakimś przysmakiem.
Zostałam wypchnięta.
Zaśpiewałam oczywiście piosenkę Teresy Teng, bo znam Jej twórczość niemal na pamięć.
Dostałam w prezencie kilogram komplementów i opakowanie tajwańskiego nugatu (wolałabym na odwrót). Dla tych, którzy właśnie stwierdzili, że tajwańska podróbka nugatu nie może być smaczna, ciekawostka. Chociaż źródła zachodnie zazwyczaj powtarzają jak mantrę, że nugat powstał w Cremonie w pierwszej połowie piętnastego wieku, jako cukierek ślubny dla arystokracji, w źródłach chińskich znaleźć można inną historię.
Dawno, dawno temu, za czasów dynastii Ming, żył sobie uczony o całkiem nienaukowym mianie Shang Lu, czyli Handlowy Rydwan, który za sukcesy chciał podziękować Bogu Kultury i Literatury 文昌王. Nie wiedział, jak to zrobić, ale gdy przyśniło mu się robienie nugatu, stwierdził, że to bogowie zesłali nań natchnienie i przyrządził nugat wedle wyśnionej receptury: cukier słodowy wymieszał z orzeszkami ziemnymi i ryżem, a potem ukształtowal jak byczy łeb. Dlatego nugat zwie się po chińsku "zrolowany jak krowa cukierek" 牛軋糖. Cukierki stały się bardzo popularne, ale lepienie ich w kształcie krowy było pracochłonne i trochę bez sensu - forma więc znikła, ale smak został. Później cukierki zawędrowały na Zachód i podbiły Europę, byłyby więc kolejną rzeczą sprzedana przez Chińczyków białasom ;) Oczywiście, biali zaprzeczają i rozpuszczają podłe plotki, że 牛軋 niuga jest tylko transkrypcją fonetyczną nugatu i że to Europejczycy wszystko wymyślili. Inna rzecz, że mnie najbardziej prawdopodobna wydaje się wersja trzecia: że tę przekąskę przywieźli ze sobą rycerze wracający z krucjat, bo smak nugatu faktycznie jest trochę arabski.
Jeszcze nie zdążyłam zeżreć wszystkiego - tylko dlatego, że mordę klei niemożebnie...
Festiwal trwa do 26 sierpnia, więc jeśli macie ochotę spróbować czegoś tajwańskiego to do wtedy można. :)

2012-07-19

Ruta Jutrzenki 曉芸

Ruta Jutrzenki przyjechala odebrac dyplom ukonczenia studiow. Ruta to najpiekniejsza Birmanka, jaka w zyciu widzialam. Piekne, regularne rysy, inteligencja blyskajaca z duzych oczu, swietna figura - czesto z nudow na zajeciach przygladalam sie jej, tak mi sie podobala. Gdybym byla facetem, wielbilabym ziemie, po ktorej stapa.
Ruta ma zamozych rodzicow, mieszkaja w Birmie w duzym domu; w dodatku rodzice jej, wbrew normom bardzo wciaz tradycyjnego birmanskiego spoleczenstwa, od dziecka jej wpajali, zeby sie ksztalcila. Dlatego, choc w Birmie uwazana juz byla za stara panne, 24letnia wtedy Ruta przyjechala na studia do Kunmingu. Ba, chociaz jej rodzice mogli ja utrzymac, cale studia pracowala - a to jako tlumaczka, a to jako "barmanka" w "Misiu Polarnym" - tutejszej sieciowce z napojami. Nauczyla sie mowic po chinsku tak, ze NIE DA SIE jej wymowy odroznic od wymowy dobrze wyksztalconego Chinczyka (choc oczywiscie slownictwo ma ubozsze); mowi tez po angielsku. Tu ciekawostka: w Birmie licea sa anglojezyczne, czyli przedmiotow takich jak chemia czy biologia uczniowie ucza sie po angielsku. Nie przeklada sie to wszakze nijak na umiejetnosc poslugiwania sie tym jezykiem w zyciu codziennym. Ruta niezle sobie radzi glownie dlatego, ze przyjechawszy do Kunmingu nie bala sie ani nie wstydzila gadac z bialasami. Od nich nauczyla sie nie tylko podstaw konwersacji w jezyku angielskim, ale tez tego, ze kostiumem kapielowym moze byc bikini (ktore w Birmie uchodzi za mocno nieprzyzwoite), a spodnica mini nie oznacza, ze sie jest dziwka. Nauczyla sie tez nieazjatyckiego (czyt. niekrzykliwego) makijazu i eksponowania swojej urody w subtelny sposob.
Bardzosmy sie polubily - jadalysmy razem czesto i smialysmy sie do lez z idiotycznych rzeczy, a to, jak wiadomo, bardzo zbliza ludzi ;)
Przyjechala i zaczela opowiadac.
Ze cieszy sie bardzo, ze w trakcie drogi nie natkneli sie na partyzantow. Ja pokiwalam glowa i stwierdzilam, ze pewnie, ze to by bylo bardzo niebezpieczne, a ona parsknela i mowi, ze nie - ze ani partyzanci, ani zolnierze nie tykaja ludnosci cywilnej, ale jesli sie jedzie autokarem po drodze, przy ktorej tocza sie walki, trzeba sie liczyc z kilkugodzinnym opoznieniem, a to strasznie frustrujace.
Ze cieszy sie, ze jest w Kunmingu i moze wieczorami polazic po miescie, bo w Birmie chodzi o osmej wieczorem spac. Wytrzeszczylam oczy, a ona wytlumaczyla, ze uczy chinskiego. Chinski jest nadobowiazkowy, a zajecia obowiazkowe trwaja od osmej rano do pietnastej/szesnastej, wiec nauczyciele chinskiego przychodza o szostej rano i przed zajeciami obowiazkowymi prowadza dwie klasy, a po zajeciach obowiazkowych nastepne dwie. Maja wiec wolne od osmej do szesnastej, co Ruta akurat wykorzystuje na druga prace - prace tlumaczki - ale za to musi o czwartej rano wstawac, zeby zdazyc na szosta do szkoly... Zasmialam sie i powiedzialam, ze gdybym byla uczniem, nie zmobilizowalabym sie do tak wczesnego wstawania. A ona na to, ze gdybym za nieobecnosc dostawala w twarz, tobym chodzila jak w zegarku. Ja znowu wytrzeszcz oczu: przeciez chinski jest nieobowiazkowy! No tak, niby jest. Ale jesli rodzice zapisuja dziecko, badz szkola organizuje takie zajecia i placi za nauczyciela, to dzieci MUSZA chodzic pod grozba kar cielesnych...
Ze odkad Aung San Suu Kyi wrocila do wladzy, kraj zaczal sie rozwijac w naprawde szalonym tempie, ze na razie tego jeszcze prawie nie widac, ale ze w ludzi wstapila nowa nadzieja.
Ze ma nadzieje, ze utrzymamy kontakt na gmailu, skajpie i fejsie, ktore to dobrodziejstwa internetowe wcale nie sa, wbrew obiegowej wersji, ocenzurowane...
Utrzymamy. A kiedys sie do Birmy wybiore, majac nadzieje, ze nie natrafie na walki z partyzantami, bo to irytujace ;)

2012-07-17

科學麵 Naukowy makaron

Nazywany rowniez makaronem ksiazecym 王子麵, choc tak naprawde sa to produkty dwoch roznych firm, teoretycznie jest takim zwyklym makaronem chinskozupkowym, czyli nadaje sie do spozycia w kilka minut po zalaniu wrzatkiem. Jeszcze pod nazwa "Makaron Ksiazecy" trafil on na tajwanski rynek w 1970 roku, stajac sie absolutnym numerem jeden wsrod instantow. Ale makaron ksiazecy to nie tylko hit zupkowy; jest to rowniez pierwszy makaron, ktory zaczal byc spozywany na sucho, jako przekaska. Z tego powodu firma zaczela produkowac te makaroniki w nieco zmienionej formie, smakowe, w malych opakowaniach, takich w sam raz, zeby zawartosc wysypac na dlon i wmlocic ze smakiem. Jest to jeden z nielicznych wypadkow, kiedy to konsumenci podpowiedzieli tworcom kierunek zmian, a nie firma za posrednictwem reklam wmowila konsumentom, ze czegos potrzebuja...
Nasz makaron nie musi wiec byc zalewany woda i pewnie wlasnie z powodu wygody uzycia tak go Tajwanczycy pokochali. Z powodu niebywalej popularnosci makaronu ksiazecego pojawili sie liczni nasladowcy, wsrod nich makaron naukowy. Jako, ze ta firma skupila sie tylko na poszerzaniu oferty makaronu na sucho - wprowadzali nowe smaki, eksperymentowali z konsystencja - szybko wyparli tradycyjny makaron ksiazecy i stali sie numerem jeden na wyspie.
Ciekawe, ze "zupki chinskie", te tradycyjne, z makaronem i kilkoma torebeczkami, m.in. z tluszczem, przyprawami/warzywami i rosolem w proszku, zostaly wymyslone dopiero w 1958 roku przez Japonczyka tajwanskiego pochodzenia, Momofuku Andō, ktory stwierdzil, ze bedzie to dobry sposob na powojenny glod. Pierwsze zupy wytwarzane w jego firmie Nissin Food Products to byly rosolki z makaronem. Zgodnie z japonskimi sondazami, Japonczycy uwazaja swoje zupki za najwazniejszy wklad w kulture XX wieku (zaraz na drugim miejscu plasuje sie karaoke ^.^), a biorac pod uwage, ze mozna je znalezc w milionie wersji w niemal kazdym zakatku swiata, moga miec racje.
Juz pod koniec lat szescdziesiatych Japonczycy nawiazali wspolprace z Tajwanem, jako ze smaki wyraznie Tajwanczykom podeszly. Ale choc Tajwanczycy pokochali zalewanie zupek badz gotowanie ich z dodatkiem jajka (co jest popularne rowniez w Wietnamie), tak naprawde dopiero makaron w formie przekaski podbil Tajwan. Nie bardzo wiadomo, kto na to wpadl ani jakim cudem. Moze zaczeli je tak spozywac, bo sa chrupkie jak krakersy? Moze byli zbyt leniwi na zalewanie woda? A moze owczesne dzieciece przekaski i slodycze byly jeszcze rzadko spotykane, a dzieci uwielbialy opakowania z rysunkowymi bohaterami?
Na poczatku rodzice i lekarze probowali protestowac: zaprawione duza iloscia glutaminianu sodu i w ogole chemii nawet zalane woda nie sa zbyt zdrowe, a jedzone na sucho z pewnoscia mogly uszkodzic zoladek. Jednak po jakims czasie sklad chemiczny tych makaronikow zaczeto dopasowywac do "deserowej" formy spozycia - i tak Tajwanczycy stali sie chyba jedynym narodem, ktory na deser zajada makaron na sucho... Inna rzecz, ze gdy wietnamskie zupki dopiero wchodzily na polski rynek, ja tez uwielbialam je podjadac na sucho - wydawalo mi sie to milion razy smaczniejsze od wersji polplynnej... ;)
Na zdjeciu ja zajadajaca sie naukowym makaronem. Pyszny jest!

2012-07-15

Oszpilna jadalna 蛇皮果

Oszpilna jadalna czyli owoc palmy - arekowca - rzucił się na mnie. Wcale nie na Jawie i nie na Sumatrze, gdzie jego rzucanie się na ludzi byłoby uzasadnione - w końcu stamtąd pochodzi - tylko na jawie na straganie w Kunmingu.
Zafrapował mnie zarówno jego wygląd - kiście owoców pokrytych wężową skórą (zresztą właśnie dlatego po chińsku nazywa się owocem o wężowej skórze), jak i smak. Kupiłam i obrałam ze skórki (znaczy, ZB obrał, nie czepiajcie się :P),
by dostać się do przepysznego, słodkiego, a zarazem lekko kwaskowatego, mięciutkiego miąższu, okrywającego niejadalne pestki. Miąższ z wyglądu i konsystencji przypomina trochę ząbki czosnku, z tym, że jest żółty i zdecydowanie lepiej pachnie. :)

2012-07-13

sasiad

Osiedle, ktore w chwili obecnej jest mi schronieniem to stare blokowisko, w sumie niezle utrzymane, z nieodlacznym parczkiem, laweczkami niezajetymi przez zulerie i ogolnie bardzo mile. Tutejsi przywykli juz do mojego widoku - starsze panie usmiechaja sie do mnie, starsi panowie kiwaja na powitanie glowami, a mlodziez glupio sie smieje za moimi plecami. Dlatego nie spodziewalam sie, ze na oko 4-5-letni malec, brykajacy na placyku pod domem, zderzywszy sie z faldami mojej spodnicy, spiecze raczka, po czym, patrzac na mnie zuchwale, powie w najczystszym dialekcie kunminskim: 你有點像外國人 (Wygladasz troche jak obcokrajowiec)... Na co odpowiedzialam w rownie czystym kunminskim 格是? czyli 是嗎? - serio?, co musialo biedactwu zamacic w glowie jeszcze bardziej...

A jesli chodzi o 外國人, czyli czlowieka z zewnetrznego (obcego) kraju, przydarzyla mi sie jeszcze cos zabawnego. Wiecie pewnie, ze zazwyczaj mawia sie na obcokrajowcow 老外, co jest mocno kolokwialne i w kontaktach z ledwopoznanym obcokrajowcem raczej niegrzeczne. Troche tak, jakby nas nazywali bialasami, choc oczywiscie nie jest to doslowne tlumaczenie. Lepiej uzyc tego nieszczesnego 外國人, a jeszcze lepiej, by zasugerowac serdecznosc, 外國朋友 - przyjaciel z zewnetrznego kraju.
Poszlam na badmintona ze ZB i hordami jego znajomych. Troche potrafie grac, ale zaden ze mnie mistrzunio, wiec zazwyczaj nie daje sie wciagnac w rozgrywki z zadnymi krwi specami. Obserwuje sobie wiec innych graczy, starajac sie wylapac technike. Siedze tak wiec sobie, popijajac herbate i nagle slysze, jak jedna z kobitek mowi do drugiej w kunminskim dialekcie: 我想跟那個老外打一場 Chcialabym z ta bialaska zagrac meczyk. Uslyszalam, wiec sie odwrocilam i do nich usmiechnelam, ze oczywiscie, a one zrobily sie czerwone jak buraczki (nie sadzily, ze rozumiem dialekt) i ta druga sprobowala odkrecic zle wrazenie mowiac: 你看, 我們的外國朋友也想跟你打 Spojrz, nasza przyjaciolka z zewnetrznego kraju tez chce z Toba pograc, podkreslajac mocno uzycie przyjaciolki zamiast bialaski...

2012-07-11

寂靜的天空 samotne i ciche niebo

Zespół HAYA to New Age. Takie stwierdzenie wystarczy - bo muzycznie to właśnie ten gatunek. Ale według mnie HAYA to New Age ciekawy, bo z mongolskimi korzeniami. Do tego są z Qinghai, które jest już blisko Tybetu, więc poza wpływami mongolskimi, mamy też pewne brzmienia tybetańskie.
Muzycy spotkali się w 2004 roku i postanowili pokazać nie kiczowatą mongolską pocztówkę, tylko piękny widok znad granicy, odległej od świata i od ludzi - pewnie dlatego swój zespół nazwali HAYA - granica. I muzyką swą przekraczają granice - mainstreamu, tradycji, mongolskości.
Ale do mainstreamu się przebili. Ich muzyka ozdobiła bowiem film "Tysiące mil samotności" 千里走單騎. Przyszło zainteresowanie mediów, przyszła popularność, przyszły miłe słowa od Tan Duna... No i przyszła Daiqing Tana 代青塔娜, której piękny wokal dopełnił brzmienie zespołu jak goryczka dopełnia smak miodu.
Piosenka tytułowa chwyciła mnie za serce, ale polecić mogę niemal wszystkie z krążka "Samotne niebo". Tutaj do tuwińskiej (Tuwińcy to ci od gardłowego śpiewu chöömej) melodii ludowej zostały dopisane nowe słowa:

日升月落
Dzień wstaje, księżyc zachodzi
生生不息的世界
Wzrastający w powtórzeniach świat
永恆的遠方
nieskonczona dal
你的輪廓在夕陽中融化
Twa sylwetka wtapia się w zachód słońca
找到一種幸福足以悲傷
Znalazłam rodzaj szczęścia wartego zranienia
沈默的祈禱只為安撫執著的靈魂
niemo się modlę by ukoić upartą duszę
當一切歸還於寂靜
Gdy wszystko wróci do samotności i ciszy
我別無渴求
Nie zostanie mi już żadne oczekiwanie
在那風吹的草原
Na owianej wiatrem prerii
有我心上的人
Jest mój miły
風啊 
Wietrze!
你輕輕吹
Delikatnie wiej
聽他憂傷的歌
Słuchając jego smutnych pieśni
月亮啊 
Księżycu!
你照亮他
Opromieniaj go
火光啊 
Blasku ognia!
你溫暖他
Ogrzej go.

2012-07-10

Wojna o wode

W kunminskim osiedlu Zachodniej Wspanialosci ponad 2000 mieszkan walczy o wode. Od wielu dni wody po prostu nie ma. Na poczatku wszyscy mysleli, ze to przez to, ze od trzech lat w Kunmingu nie pada naturalny deszcz – zeby w ogole bylo troche wody, rzad placi za sztucznie wywolywane burze, ktore troche pomagaja, ale tylko troche. Woda byla racjonowana, na przyklad puszczano ja tylko w nocy, ludzie napuszczali sobie do wiader i wanien i tak zyli. Potem zaczely sie naprawy pomp i rur, calego systemu wodno-kanalizacyjnego. Woda byla rano przez godzine i w porze kolacji przez godzine. Wystarczalo na przygotowywanie posilkow i zrobienie zapasow, ale u mnie, na szostym pietrze, wody nadal nie bylo, bo cisnienie w takiej wodzie bylo zbyt kiepskie, zeby dotrzec do nas. Chodzil wiec ZB z wiadrami do wrot osiedla, gdzie mozna za darmo umyc rece, nabrac wody, stal w kolejce z innymi i wracal taszczac wiadra na to szoste pietro...
Gotowanie, mycie, pranie, nawet splukiwanie kibla urasta do rangi problemu. Wiec najpierw plukalismy warzywa, potem w tej wodzie myslimy rece i naczynia, a na koniec splukiwalismy nia ubikacje. Da sie? Da sie... Cale szczescie u swiekry mozna sie bylo wykapac, jak i na mojej ukochanej silowni. Ale przeciez i tak w domu trzeba czasem pojsc do ubikacji. Z przerazeniem mysle o rodzinach, ktore maja malutkie dzieci. A co, jesli dzieci akurat choruja, dajmy na to, maja grype zoladkowa i sraja dalej niz widza?...
Od 30 czerwca nawet na parterze nie ma wody, nawet przez godzine, ani kropli. Juz kij z tym, ze normalnie powinna z calodobowym wyprzedzeniem ukazac sie notka, informujaca, ze wody nie bedzie i kiedy sie znow pojawi. Nawet przygotowany na ewentualnosc braku wody, nie zdolasz przeciez zrobic zapasow na tydzien...
Kiedy spotykalismy sie z sasiadami z calego osiedla u ujscia wody, slychac bylo narzekanie, ze tak sie nie da zyc. No nie da sie. Jak zyc bez wody? Jeszcze my sobie poradzimy, ale co z emerytami, ktorzy po prostu nie maja sily na to, zeby 10litrowe wiadra tachac na szoste pietro bez windy (tutaj wind nie ma, bo to stare osiedle). Teraz wszyscy mieszkancy osiedla, jak tylko sie budza, jak tylko wroca z pracy czy szkoly, bez wzgledu na wiek stoja w kolejkach przy trzech dostepnych ujsciach wody. Trzy ujscia wody na 2000 mieszkan! Polozone sa tak nisko, ze jeszcze jest woda. Ciurka sobie malutkim strumieniem do podstawionych wiader, czasem napelnienie zwyklego wiadra trwa ponad pol godziny, tak tej wody malo... Nabieramy, w co kto moze: wiadra, czajniki, garnki, miski, butle po wodzie mineralnej, a nawet w wielkie, pieciolitrowe butle po oleju. Wychodza z domow brudni, myja twarz czy zeby dopiero w szkole/w pracy. Kobiety, ktorzy mieszkaja dalej od ujecia wody, badz mieszkaja bez „pracownikow fizycznych” plci brzydkiej, podwoza sobie wode pod dom skuterami czy nawet samochodami. Dla mezczyzn to irytujaca, ale niepozbawiona przyjemnosci wlasciwej cwiczeniom fizycznym trudna codziennosc – po powrocie z pracy nie mozna odpoczac, tylko trzeba wode nosic... Wielu emerytow w ogole nie korzysta z ubikacji w domu, chodza za potrzeba do publicznych toalet, bo wola tak, niz znowu wnosic baniaki z woda na na przyklad szoste pietro. Wiele kobiet, od kilkuletnich dziewczynek po starsze panie, poscinalo wlosy na krotko. Bo jak tu porzadnie umyc glowe, jak wody nie ma? Albo z powodu glupiej proznosci marnowac wode, ktora z takim wysilkiem przyniosl maz, syn czy ona sama?
Wiekszosc sasiadow przestala gotowac, z wyjatkiem absolutnej koniecznosci. Pobliskie sniadaniarnie przezywaja oblezenie – wygodniej zejsc i kupic jajka na twardo czy bulki na parze niz zrobic w domu chocby jajecznice i musiec potem myc gary. Zreszta, nawet jesli sie gotuje, kupuje sie warzywa latwe do umycia jak baklazan czy kukurydza, a nie zielenine, ktora trzeba kilkukrotnie oplukac, zeby oczyscic z ziemi.
Wiecie, co jest najgorsze?
To nie dlatego, ze susza.
Nie dlatego, ze naprawy.
To dlatego, ze wodociagi postanowily zmusic ludnosc do zalozenia wodomierzy i zagrozily, ze dopoki wszyscy mieszkancy nie zaloza wodomierzy (koszt zalozenia to mniej wiecej jednoroczna oplata za wode normalnej rodziny), nie bedzie tu wody.
Ciekawe, kto kogo przetrzyma...
Gazety zaczely o tym pisac. Moze to cos da?...

2012-07-09

Jedz, kretynie! 吃,(白)痴!

Chinskich imion sie nie zdrabnia, bo sie nie da. Wlasciwie istnieja tylko dwa sposoby na zdrobnienie, jako ze znakow nie da sie odmieniac ni zdrabniac. Pierwszy sposob to dodanie przedrostka 阿 A, ktorego wylacznym zadaniem jest spieszczotliwienie stojacego po nim imienia badz do terminow okreslajacych pokrewienstwo. Na przyklad jesli ktos sie nazywa Yang Fei, gdzie Yang to nazwisko, a Fei imie - ludzie pozostajacy z nim w bliskich relacjach moga na niego wolac po prostu A-Fei. Jesli zas imie jest dwuczlonowe, po prostu rezygnuje sie z jednego czlonu, dlatego chociazby superwojt mojego roku, zwany Yuan Zhengbao, wolany jest potocznie A-Bao (o nazwisku Yuan znowu zapominamy, a z Zhenga rezygnujemy). W dodatku przedrostek ten moze byc stosowany i do spieszczotliwiania mezczyzn, i do kobiet. Mozna wiec do kogos zamiast 哥哥 Gege (bracie) powiedziec A-ge albo zamiast 妹妹 Meimei (siostro) powiedziec A-mei czyli braciszku i siostrzyczko (inna rzecz, ze w Chinach czesto tak do siebie mowia zakochani, zboczency jacys...).
Drugim sposobem okazania zazylosci jest nazywanie kogos po nazwisku, ale za to z przedrostkami 小 Xiao - maly w znaczeniu mlody (mowimy tak wiec do osob mlodszych od nas badz na tyle mlodych, ze sie zalapuja pod to okreslenie) badz 老 Lao - stary (tak mozna mowic albo do osob dojrzalych, pod warunkiem, ze sami nie odbiegamy od nich wiekiem, albo nawet nie do bardzo wiekowych, ale po to, by podkreslic wieloletnia zazylosc).
Swiekra mowi do mnie Mala Biala, jako, ze moje nazwisko to wlasnie Bai 白. Jako, ze zazwyczaj widzimy sie z okazji kolacji... przepraszam, cesarskiej uczty, zazwyczaj zacheca mnie do zapelnienia wszystkich czterech zoladkow slowami Xiao Bai, chi! 小白, 吃! Czyli Mala Biala, jedz! Jak niefortunnie to zdanie brzmi po chinsku wiedza wszyscy, ktorzy zdaja sobie sprawe, ze inaczej zapisane, ale tak samo wymowione Xiao Baichi 小白痴 oznacza malego kretyna... Gdy pierwszy raz uslyszelismy ze ZB to okreslenie, umarlismy ze smiechu, a swiekra, mocno zawstydzona, zaczela do mnie mowic jednak "Maly Tajfunie"...
Inna rzecz, ze bardzo lubie znak idiotyzmu 痴 - jest to wiedza 知, ktora jest chora 疒. Wiec tak naprawde nie mowi sie czlowiekowi, ze jest immanentnym kretynem, tylko ze jego wiedza zachorowala - a to pozostawia nadzieje na wyzdrowienie...

2012-07-07

王農 Pilny Król

Wang Nong, urodzony w 1926 roku w Shenyangu, od początku dobrze rokował jako artysta. Chwalili go nauczyciele w każdej szkole, do której uczęszczał, określali go jako "urodzonego artystę", już jako początkujący student miał swój styl. A odkąd w tradycyjne malarstwo chińskie zaczął włączać europejskie techniki, stał się wyjątkowy. Na Tajwanie go opisują jako jednego z najbardziej znanych tajwańskich malarzy tuszem. Jego zwierzęta żyja - choć namalowane są kilkoma zaledwie pociągnięciami pędzla. Krowy czy zwykłe pająki
próbują wyjść z papierowego świata, w którym zostały stworzone - a już konie są platońską ideą konia,
nie zniekształconą przez słaby umysł czy kiepską technikę. To właśnie dlatego wystawy jego dzieł odbywają się na wszystkich kontynentach. Dzieła te znajdują się też w wielu muzeach.
Ja oczywiście najbardziej pokochałam jego konie, które 86-letni staruszek maluje z taką samą werwą i swobodą teraz, jak czterdzieści lat temu. Ba, ja chyba nawet wolę konie nowsze, nie wypracowane i uszczegółowione, a dzikie, wolne, nieskrępowane konwencją.
Nie mniej zajmujące są jednak i inne jego dzieła - jak choćby cała seria o operze pekińskiej, której Wang Nong jest zagorzałym wielbicielem (sam zresztą dawniej występował).
A ja mam już osiemdziesiąt lat! Życie jawi się jak we mgle, przecież jestem już stary dziad. I chociaż stuknęła mi osiemdziesiącha, ciało mam zdrowe, nie palę, nie piję i tylko maluję tuszem i śpiewam operę pekińską, a życie płynie mi tyleż elegancko, co niekonwencjonalnie - nie choruję na choroby starych ludzi, dlatego mając lat osiemdziesiąt, czuję się, jakbym dopiero zaczął żyć. A przecież gdy byłem młody, walczyłem na froncie i byłem wieśniakiem;
stałem na lini ognia i rozrzucałem nawóz, pracowałem dorywczo i byłem szefem, uczyłem się i uczyłem innych. Przehulałem ojcowiznę, siedziałem w pace, głodowałem i marzłem, żebrałem by przeżyć. A potem dorosłem, uczyłem i byłem gościem prezydenta. Przekroczyłem i Wielki Mur, i Żółtą Rzekę. Nigdy nie zapomnę słodyczy pierwszej miłości, a i tego, jak się urżnąłem w Suhang [Suzhou i Hangzhou]. Te wszystkie wspomnienia to moje bogactwo i powód do dumy.
Teraz mam lat osiemdziesiąt i właśnie te wspomnienia, beczka miodu z łyżką dziegciu, przelane na papier pokazują mnie, z całym bagażem uczuć, krajobrazów i śladów w pamięci. Tylko w ten sposób możemy stać się oryginalni.
Sztuka to zmiana, to piękno wizualne połączone z pięknem uczuć, to unikalny rytm i rym - bez względu na to, czy mówimy o muzyce, tańcu czy malarstwie. W miarę dojrzewania do zmian, dojrzewa i ocena tego, co winno być długie, a co krótkie, co silne, a co słabe, a wraz z tymi zmianami zmienia się i rytm/rym naszej sztuki. Moje wzloty i upadki, życie rodem z romantycznych powieści, dały moim rymom ciekawy smak, dały też pewność pociągnieciom pędzla i mocy tuszu. Choć cienki szpic pędzla, znaczenie jest głębokie; stado koni wbiega na papier, a ja śpiewam operę, podając dźwięk przewodni na wysokim tonie... Wtedy każda komorka mojego ciała tańczy, drżą wszystkie nerwy, krew wrze w żyłach, całym sobą muszę dać ujście uczuciom. Słodko-gorzki rym, który sam podziwiam. Więcej tworzyć, więcej stwarzać, wiecznie gonić, wiecznie tułać się w wiecznym poszukiwaniu. Jeśliś oddał swe życie sztuce, wiedz, że mając lat osiemdziesiąt dopiero to życie zaczynasz.
(swobodna interpretacja słów wypowiedzianych przez Wang Nonga z okazji imprezy na 80 urodziny)

2012-07-06

打 bić

Czasownik 打 dǎ jest jednym z pierwszych, które poznaje początkujący sinolog. Klucz ręki 扌 od razu pokazuje, że łapsko będzie w użyciu, w dodatku z wigorem, jak pokazuje 丁 obok. Z wigorem używając ręki można przede wszystkim bić. Tłuc, również w znaczeniu rozbijania jajek. Ale znak 打 to także znak na określenie interakcji, zjawisk międzyludzkich czy wielu czynności. Takie chociażby 打官司 to wnieść sprawę do sądu, a 打交道 to kontaktować się z kimś. A to przecież dopiero wierzchołek góry lodowej, skoro w popularnych słownikach 打 potrafi mieć ponad dwadzieścia znaczeń, nie wliczając tych potocznych! W dodatku wzajemnie sprzecznych. Jak choćby 打牆. Przetłumaczone słowo po słowie znaczy "bić ścianę". Można by przypuszczać, że chodzi o ściany owej burzenie, a tymczasem jest dokładnie odwrotnie - znaczy to budować ścianę.
Kilka przykładów:
  • 打餡兒 - bić nadzienie - mieszać składniki nadzienia
  • 打包裹 - bić paczkę - obwiązywać paczkę
  • 打毛衣 - bić sweter - robić sweter na drutach
  • 打燈籠 - bić lampion - zawiesić lampion
  • 打電話 - bić telefon - zatelefonować
  • 打水 - bić wodę - zaczerpnąć wody
  • 打車票 - bić bilet na pociąg/autobus - kupić bilet
  • 打球 - bić piłkę - grać w piłkę
  • 打鞦韆 - bić huśtawkę - huśtać się
  • 打哈欠 - bić ziewnięcie - ziewać
  • 打扮 - bić przebranie - przebierać się, stroić się
  • 打包 - bić tobołek - brać na wynos, pakować
  • 打比 - bić porównanie - dawać przykład, porównywać
  • 打叉 - bić widelec - stawiać krzyżyk (na przykład w testach)
  • 打喳喳 - bić szept - szeptać
  • 打車 - bić samochód - łapać taksówkę
  • 打工 - bić pracę - pracować dorywczo
  • 打光棍兒 - bić łysą pałkę - stary kawaler
i tak dalej...
Ale to tylko tytułem wstępu.
Przed wyjazdem do Pekinu w sprawie polskiej wizy ZB był mocno niespokojny. Kręcił się jak g... w przeręblu, denerwował byle czym, ciągle o czymś zapominał, coś gubił, aż w końcu tuż przed wyjazdem stłukł duże lustro z mojej toaletki. Ja, wcielenie spokoju, kazałam mu iść sobie precz, usiąść, wypić herbatę, policzyć do stu, a sama wszystko zebrałam, znalazłam, naprawiłam, posprzątałam. Ale pech nadal prześladował ZB - ledwośmy wyszli z domu, lunął deszcz. Całe szczęście przezornie zabrałam parasol i ZB krzyknął, żebym szybko otwarła parasol. A ja oczywiście zaczęłam parasol okładać pięściami - bo trzeba Wam wiedzieć, że otworzyć parasol to właśnie 打傘 - czyli dosłownie: bić parasol. ZB oczywiście natychmiast zaniósł się śmiechem i choć zmokliśmy, czarne chmury wiszące nad naszymi humorami rozpierzchły się w jednej chwili.

2012-07-03

dupa

Dostalam od ekhm swiekry oficjalne pozwolenie, by dawac ZB w skore, jak mnie nie slucha. Swiekra ma glebokie wewnetrzne przekonanie, ze jestem od niego madrzejsza; coz...
W zwiazku z tym dostal dzisiaj klapsa. W tylek. Kwiknal jak zarzynane prosie, po czym zapytal, jak jest po polsku rzeczona czesc ciala. Poinformowalam go, wiec on w zamian poinformowal mnie, ze "dupa 痛" czyli boli. Zaczal sobie powtarzac to sformulowanie, zeby nie zapomniec, przy czym oczywiscie za chwile przeksztalcil sobie poczciwa dupe w podobnie brzmiace "都怕痛" (dou pa tong) czyli "wszyscy boja sie bolu". Posmialismy sie z tego, jak jego "tlumaczenie" pasuje i sprawa ulegla przedawnieniu.
Chwile temu znowu cos przeskrobal, nastraszylam wiec, ze znowu dostanie klapsa, bo mam oficjalne pozwolenie od jego mamy. Zaslonil posladki i zaczal intensywnie myslec, jak to z ta dupa bylo. Wiedzial, ze cos dzwoni, ale w jakim kosciele, to juz nie bardzo i z dupy zrobilo sie "都会痛" (dou hui tong) czyli "wszystko moze bolec". Zanim zwinelam sie ze smiechu, powtorzylam tylko, ze jak bedzie niegrzeczny, to faktycznie wszystko bedzie bolec...

2012-07-01

nawet ciocia... 連娘娘...

Restauracja, kolacja, dużo dobrego żarcia. Sięgam przez pół stołu pałeczkami, żeby pochwycić prażone fistaszki, które uwielbiam. Muszę się pochwalić: siedem lat temu uchwycenie cokolwiek śliskiego orzeszka pałeczkami i przetransportowanie go z półmiska do dzioba bez jakiejś dramatycznej wpadki typu orzeszek w kieliszku do wina to była ekwilibrystyka, której do końca życia nie zapomnę. Dziś ze zblazowaną miną mogę opanować prawie każdy produkt spożywczy i tak, jestem z tego dumna.
Dwa stoły dalej mamunia z dwoma synalkami. Na oko 10-11 lat, tłuste jak Tweedledum i Tweedledee, chłopaki nakładające ogromne ilości wszystkiego do misek, wybełtujące to wszystko, żeby łatwiej wchodziło i żrące tę breję łyżkami z iście prosiakowatymi pochrząkiwaniami rozkoszy. I mamunia: "11 lat już macie, a jeść pałeczkami nie potraficie! Nawet ta zagraniczna ciocia potrafi jeść pałeczkami, a wy co??!!". I odpowiedź synka numer jeden: "ech, z pałeczkami za dużo roboty"...