2012-02-29

kurczak 雞

Niektorzy mi wyrzucaja, ze moje wpisy o zywych krewetkach czy innych robakach sa obrzydliwe. Wiec dzisiaj cos bardziej europejskiego: kurczak. A raczej kogut. Mozna to poznac po grzebieniu. Jesli ktos sie zna, to po dziobie tez pozna. Tak, zarowno glowy, jak i grzebienie, jak tez kurze lapki i inne "obrzydliwosci" sa jadane w Chinach i uwazane za przysmak. Jak Ci ktos podetknie kawalek kurzego cycka, to nie masz sie czym podniecac - tego miesa jest duzo. Jak dostajesz grzebien, glowe, albo nawet samo oczko - to znaczy, ze Twoj gospodarz Cie ceni. Daje Ci bowiem cos wyatkowego, co zjesz tylko Ty i nikt inny.

Te zdjecia cyknelam na jednym z najwspanialszych shaokao w miescie - jaka szkoda, ze trafilam tu dopiero teraz...

2012-02-28

Kłębian kątowaty 地瓜

Dziś, przez Zwykłą Belkę oczywiście (on chyba chce, żebym była szersza niż dłuższa), zażeram się melonem ziemnym. Ziemnym batatem. No, kłębianem kątowatym. Wygląda jak skrzyżowanie selera z burakiem,
Trzeba go obrać ze skórki, żeby móc spożyć, ale obieranie jest łatwe, bo skórka sama schodzi gładko po oderwaniu pierwszego kawałka nożem - coś jak cebula, tylko nie jest tak twarde. Obrany ze skórki możemy zjeść na surowo, upiec, ususzyć na chipsy albo ugotować - ale to właśnie na surowo jest najsmaczniejszy - słodkawy, ale nie przytłaczający, dużo wody, więc dobrze gasi pragnienie. Niestety, podwyższa wewnętrzne gorąco, więc muszę sobie dać na wstrzymanie...
Jest to pierwsza poza bobem roślina z bobowatych, która mi naprawdę smakuje. Te wszystkie grochy, fasole, soje, cieciorki i cała reszta... Tak, nauczyłam się je spożywać i znajdować w tym jakąś kulinarną przyjemność, jeśli smak zostanie zabity przyprawami - jak na przykład w fasolce po bretońsku. Ale pierwszy raz w życiu rzucam się na bobowate paskudztwo z taką rozkoszą :)
Aha, pamiętajcie - jada się bulwy. Resztą się zabija szkodniki...

2012-02-27

Pijana Gui Fei 貴妃醉酒

Koledzy kolegow chcieli poćwiczyć makijażowanie i obfotografowywanie białasów. Ze względu na nieskazitelną figurę i ogromne doświadczenie w modelingu, zostałam przyjęta jako królik doświadczalny. Oto efekty:





pijane krewetki 醉蝦

Kiedy czytalam ksiazke Kalickiego (bardzo ciekawa, nawiasem mowiac) o jego wyprawie do Chin ("W domu smoka", tutaj artykuly online), bodaj najbardziej poruszyl mnie i cokolwiek zbrzydzil ten opis:
Do wazy z wodą, w której kłębiły się krewetki wielkie jak dłoń, jeden z gospodarzy wlał najpierw parę kropel okropnej, cuchnącej wódki baijiu. I dopiero po kwadransie, gdy pijane skorupiaki przebierały odnóżami już nieco mniej energicznie, Chińczycy zabrali się do pożerania ich.
Żywą, machającą nóżkami krewetkę brali w dwa palce i po prostu rozgryzali. Od samego patrzenia brały mdłości, ale gospodarze nalegali, bym schrupał choć jedną krewetkę. Czułem, że z wywiadu będą nici, jeśli odmówię. Wziąłem biedactwo w dwa palce, popatrzyłem w jej czarne, pijane oczęta, zamknąłem swoje brązowe, nie mniej pijane oczęta i chiński przysmak włożyłem do ust. Błąd! Żywe skorupiaki trzeba rozgryzać błyskawicznie. Krewetka bardzo mi się w ustach ożywiła. Łapami przebierała po języku, po podniebieniu śmigały mi zaś jej nerwowe wąsy. Gdy zbierałem się do zaciśnięcia szczęk, machała odnóżami z jeszcze większą desperacją. To była najtrudniejsza z gastronomicznych prób. Przeszedłem przez nią, bo dużym nietaktem byłoby wymigiwanie się od niejedzenia.
Powiedzialam sobie wtedy, ze jednak my, biali, jestesmy bardziej cywilizowani i ze moze i jadam zaby, slimaki i watrobke smazona, ale zeby to???!!!
Kolejne miesiace w Azji moge dzis liczyc nie tylko nowymi znakami, ktore umiem napisac, nowymi herbatami, ktorych smak i wyglad lisci moge odroznic, ale i lamaniem kolejnych kulinarnych tabu. Robaki wygrzebywane z bambusa, larwy szerszeni, szarancza... ba! zjadlam nawet kiedys psa. W przeciwienstwie do robali, niespecjalnie mi zasmakowal, wiec byla to akcja pojedyncza. Zajadam sie raciczkami i kurzymi lapkami. Pijam chinska perfumowana wodke. Zjadlam kacze plody. Zawsze jednak twierdzilam, ze czegos zywego nie wezme do ust. Bo jak to tak? Przeciez on na mnie patrzy, nie mozna tak!
Dzis sprobowalam jednego z najslynniejszych dan kuchni syczuanskiej - byly to "pijane krewetki". U nas przyrzadza sie je troche inaczej, niz opisuje Kalicki: zywe krewetki zostaja mianowicie wrzucone do pikantnego sosu, w ktorym alkohol stanowi tylko jeden ze skladnikow. Kiedy polmisek laduje na stole, krewetki jeszcze probuja sie zen wydostac.
Pierwsze zdjecie jest rozmazane tym razem nie z powodu braku umiejetnosci, tylko dlatego, ze nastawilam dlugi czas naswietlania - wlasnie po to, zeby pokazac, ze zyja... Technika jedzenia: lapiesz krewetke paleczkami tuz za glowa, po czym odgryzasz tlulow z ogonkiem i ruszajacymi sie jeszcze odnozami, a glowke odkladasz na talerzyk.
Na poczatku Zwykla Belka (tak, to jest normalne imie) urywal dla mnie glowki, bo sie troche wzdragalam, ale swieze krewetki sa tak pyszne, ze po chwili przestalam sie przejmowac.
Chinczycy powiadaja, ze ci z Kantonu maja najlepsze apetyty - jedza wszystko, co ma skrzydla poza samolotami i wszystko, co ma cztery nogi poza stolem.
Jestem Kantonka.

2012-02-25

Park na mieliźnie 海埂公園

Powstał w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, by wkrótce stać się ulubionym miejscem piknikowania kunmińczyków. Dlaczego tak go lubią? Pewnie m.in. dlatego, że jest umiejscowiony nad „Lśniącą Perłą Wyżyny Tybetańskiej” czyli Jeziorem Dian 滇池. Nasza mielizna podzieliła jezioro na dwie części,
a Chińczycy sprytnie to spożytkowali. Od centrum miasta park położony jest wystarczająco daleko, żeby mieć wrażenie, że się z tego miasta wyjechało, a równocześnie wystarczająco blisko (10 km), żeby ta ucieczka była łatwa. Dla mnie jedyny problem to fakt, że naprawdę ciężko się wszystkim kunmińczykom zmieścić w parku, który ma zaledwie 2,5 km długości, a szerokości nie ma prawie wcale, no ale Chińczycy lubią ścisk, więc niech im będzie. Oprócz tzw. zwykłych kunmińczyków częstymi gośćmi naszego parku są żony golfistów – przylega parczek bowiem do wypaśnych pól golfowych, które w początkowych latach kunmińskiej modernizacji założył pewien singapurski imigrant. Planując sobotni wypad do tego parku warto pamiętać, że tuż obok znajduje się słynna Wioska Etniczna, w której można się szybko przeszkolić z kultury Yunnanu. Jest też stosunkowo blisko do Parku Wielkiego Widoku (大觀樓公園), do którego można nawet dopłynąć łódką, więc naprawdę można sobie połazić.
Co można robić w samym parku? Jeździć na wieloosobowych rowerach,
zupełnie jak na polskim wybrzeżu. Łowić ryby
(chociaż jeść nie polecam, jeśli nie chcecie świecić w nocy – wiele lat do Dianchi wylewano ścieki ze wszystkich fabryk w okolicy, doprowadzając jezioro do doprawdy okropnego stanu), a także wybrać się na łódki, by podziwiać Zachodnie Góry.
Można też zażerać się „takimi jakby szaszłyczkami” (燒烤),
z tym, że żarcie trzeba przynieść z sobą, a w parku jest tylko przygotowanych sporo miejsc do grillowania. Można też naśmiewać się ze sztampowych do bólu zdjęć ślubnych, które tu „wszyscy” cykają.
Miejsce jest uznawane za superultraromantyczne. Dlaczego?
Dawno, dawno temu, Kunming był niczym więcej, jak płatem wysuszonej ziemi. Mężny łowca Li An pożegnał się więc ze świeżo poślubioną małżonką i przebył setki rzek i tysiące gór, by znaleźć źródło wody. Dotarłszy do wielkiego morza, ujrzał jastrzębia z czerwoną rybką w dziobie. Ustrzelił go więc i ocalił rybce życie. Nagle, na oczach zdziwionego Li Ana, rybka przemienia się w piękną dziewczynę – okazało się, że jest ona trzecią córką Smoka - Króla Wschodniego Morza (tego mieszkającego w Kryształowym Pałacu). Zauroczona męstwem łowcy, chce go poślubić – on jednak tęskni za prawowitą małżonką. Uciekł więc pod nieobecność króla, nabrawszy przedtem pełen brzuch dobrej wody. Wrócił do domu... a tam pustka. Żona, nie mogąc doczekać się powrotu męża, zmarła z tęsknoty, a dobre duchy zmieniły ją w kamień – tak powstala Góra Śpiącej Piękności 睡美人山. Gdy ujrzał to mężny łowca, z bólu wypluł całą wodę u stóp swej ukochanej – i takim oto sposobem u stóp Góry Śpiącej Piękności powstało Jezioro Dian 滇池. Właśnie z naszego parku jest najpiękniejszy widok na ten, o ileż bardziej romantyczny, chiński Giewont. 
Jeśli macie czas, zajrzyjcie tu. A najlepiej weźcie z sobą koc i dobrą książkę.

2012-02-24

Kraj nad Jangcy

Nie znalam Jasienicy od tej strony. Od niego sie czlowiek uczy historii Polski przeciez. A tu nagle reportaz z jego podrozy do Chin. Wiele wody w Jangcy uplynelo miedzy jego a moim tu pobytem - on odwiedzil Chiny w 1956 roku. Nasze Chiny roznia sie jak ogien i woda... Ale niektore spostrzezenia pozostaja wiecznie zywe.
Za czasow wizyty Jasienicy w Chinach jezdzily tam jeszcze nasze poczciwe warszawy. Opisuje mongolskie huoguo nie wiedzac, ze to huoguo ani ze mongolskie - bo niby skad mialby to wiedziec? Niektore relacje sa raczej zabawne, jak chocby ta o samochodach: "Tutejsi piloci slyna z ostroznosci i starania. Pod tym wzgledem przypominaja kierowcow samochodow. Chinski szofer nie rozmawia (sic) i nie pali (sic x100) podczas jazdy. [...] Trudno mi nawet wyobrazic sobie nietrzezwego Chinczyka za kierownica". Oczywiscie, to byly inne czasy, samochod byl dobrem luksusowym, a poza tym wycieczka Jasienicy byla kontrolowana przez wladze, tym niemniej ja, czytajac ten akapit, ryknelam smiechem :)
Idzmy dalej. Jest na przyklad opis pociagow: "Czystosci w pociagach takze [mozna Chinczykom pozazdroscic]. Nie sprawdzalem i nie chcialbym przesadzac, ale chyba co pol godziny zjawial sie ktos urzedowy i mokra szmata na szczotce przecieral podloge. Ktos drugi czyscil stoliki" i tak dalej, i tak dalej. A przeciez wiadomo, ze teraz ponad pol wieku pozniej, zarzygane przez trzy doby podlogi nie sa w chinskich pociagach niczym dziwnym...
Opisuje tez Jasienica, jaki to Mao byl dobry dla kapitalistow, ktorzy przeszli na jasna strone mocy. Inna rzecz, ze bylo to na dlugo przed rewolucja kulturalna, wiec moze i nie sa to glupoty wyssane z palca.
Jest troche niescislosci i bledow rzeczowych - ale tez sam Jasienica podkresla, ze sie nie zna i ze nie byl w stanie zweryfikowac tych informacji.
Ciekawa rzecz, wciagnela mnie :)

天龍洞 Jaskinie Niebianskiego Smoka

Dawno, dawno temu, trzeci syn Smoczego Krola Niebios sprzeciwil sie rozkazom tatusia, za co zostal wygnany do ludzi. Matka w sekrecie dala mu skarb - niebianska perle, ktora ow ksiaze zasadzil w poblizu Dali. Mialy z niej wyrosnac "上關花", kwiaty umozliwiajace przejscie miedzy swiatami. Tak powstaly nasze jaskinie.
Jaskinie Niebianskiego Smoka, polozone tuz przy pieknym miescie Dali 大理, to piekny przyklad jaskin krasowych o bogatej szacie naciekowej. Chinczycy potrafili tam znalezc wszystko – od przyczajonych lwow przez skaczace tygrysy, az po wpinajace sie malpy. Nawet jednak dla osob tak pozbawionych fantazji jak ja – jaskinie te sa piekne. Juz kiedys zreszta wspomnialam o nich, opisujac dziwactwa Yunnanu.
Poniewaz dopiero w 2004 roku zaczeto je psuc (to znaczy udostepniac publicznosci, zakladac swiatelka itp.), zachowaly jeszcze duzo wdzieku. Oczywiscie, naokolo zaczely powstawac targi z chlamem dla turystow i restauracje, ktore nic wspolnego nie maja z zarciem mieszkajacego tu ludu Bai 白族, ale mozna je przeciez ominac i polazic po samych jaskiniach.
Odkryta juz w VII wieku, zostal nazwana Jaskinia Smoka, gdyz ksztaltem przypomina cielsko takiej bestii. Wiekszosc Chinczykow zwiedza je jednak nie z powodu bogactwa form krasowych, tylko dlatego, ze to wlasnie w nich krecono slynny serial "天龍八部", adaptacje powiesci Jin Yonga 金庸 o chinskich herosach i bohaterach, zwanych, z braku sensownego polskiego okreslenia, wuxia. Na youku (chinskim youtube) mozna poogladac serial w niezlej rozdzielczosci. Wbrew obiegowej opinii, ze te historie o bohaterach i herosach chinskich to dretwe kopanki, tak naprawde sa to glownie historie milosne, a sceny bijatyk dodano chyba glownie po to, zeby faceci nie wstydzili sie tego ogladac ;)
Obok jaskin znajduje sie Swiatynia Niebianskiego Smoka, podobno powstala za czasow Krolestwa Dali i przyjemny parczek:

2012-02-23

nienawidze podrozowac 討厭旅行

Naprawde. Mama zawsze kpi, ze jak na osobe, ktora nienawidzi podrozowac, bylam w troche za duzej ilosci krajow i mieszkam troche za bardzo na koncu swiata. Tyle, ze ja nie twierdze, ze nie lubie BYC gdzies daleko. Ja tylko nienawidze tego procesu w miedzyczasie. Najchetniej bym sie teleportowala - nie po to, zeby zminimalizowac czas podrozy, tylko zeby uniknac problemow - bo ZAWSZE sie takowe pojawiaja.
Bylam w Polsce ostatnio. Podroz do Polski wyglada w moim wypadku tak: autobus kuszetkowy do Kunmingu, tony jedzenia w Kunmingu, lot do Pekinu, lot do Budapesztu, lot do Warszawy i w koncu podroz do domu (z Warszawy to jeszcze mocno daleko).
Zawieziona przez swatanego mi koszykarza na lotnisko (przydal sie, walizki mi poprzynosil :)), czekalam spokojnie na lot, gdy przyszla bardzo mila pani i powiedziala, ze ten samolot, ktorym powinnismy leciec do Pekinu, jeszcze z tego Pekinu nie wystartowal, wiec mamy co najmniej czterogodzinne opoznienie. Gdy pasazerowie przestali wzdychac i narzekac, podeszlam do tej milej pani i jej bardzo obrazowo przedstawilam, co czeka ja i jej linie lotnicze, jesli nie zdaze na przesiadke w Pekinie. W ciagu pol godziny zalatwila mi lot innymi liniami, a ja zaczelam z kolei terroryzowac pana w okienku do zalatwiania "pilnych spraw", zeby zmusil obsluge lotniska do przekierowania mojej, zagubionej w stercie innych bagazy, walizki do wlasciwego samolotu. Nie chcial tego zrobic, bo to przeciez nie jest pilne, a ogonek za mna zaczal na mnie krzyczec, ze tarasuje przejscie, wiec im powiedzialam, ze dopoki nie dostane bagazu, moga sie z panem od pilnych spraw pozegnac, bo ja sie stad nie rusze. W koncu sie udalo. Siedze w samolocie.
Poltorej godziny pozniej z powodu zlych warunkow atmosferycznych, nadal stoimy. Lot byl opozniony do tego stopnia, ze mialam ledwie 15 minut na przesiadke w Pekinie. Z bagazami pod pacha biegne, biegne, biegne... i nagle scena jak w kreskowkach Disneya: Pluto nadal przebiera lapami w powietrzu, ale nagle widzi pod soba przepasc i spada.
Glupie ******* ******* *** *** ***** ***** ***** ***** czlowieki naprawialy ruchomy chodnik; zdjeli plytke, ale nie postawili ostrzezenia ani nie zagrodzili. Nie dosc, ze wpadlam w ponadmetrowa dziure, to jeszcze mechanizm wewnatrz uszkodzil mi noge.
Kiedy mnie stamtad wyciagneli, pobieglam (tak!) do stewardes, zeby wstrzymaly lot, bo MUSZE zobaczyc lekarza (gadam z panienka, a z bolu mi platy przed oczami lataja i czuje, jak mi noga krwawi). Panienka mowi, ze ich nie interesuje, dlaczego sie spoznie na lot i ze jest to moja prywatna sprawa.
Pieklo, ktore zrobilam w kilku jezykach i mocno drastyczny obraz procesowania sie z lotniskiem za to, ze zrobilo ze mnie kaleke przekonaly obsluge, ze nie zartuje. Lekarz przyszedl, zaproponowal szpital, bo to wszystko nie wygladalo dobrze, ale ja chcialam do domu, wiec kazalam mu zdezynfekowac, nalozyc opatrunek i dac mi wszystkie srodki przeciwbolowe, ktore znalazl w apteczce, po czym podpisalam sie pod saznistym dokumentem, ktory zdejmowal odpowiedzialnosc za cokolwiek ze wszystkich Chinczykow swiata, z lotniskowymi i lekarzem na czele i, zagryzajac wargi z bolu, wsiadlam do samolotu. Opoznilam wylot boeinga o blisko godzine, wiec spodziewalam sie zasztyletowania przez reszte pasazerow, ale oni zaczeli mi bic brawo. Okazalo sie, ze zostalam bohaterem lotu ;)
Po powrocie do Polski odkrylam, ze faktycznie lekarz mial racje i rana powinna byla zostac zszyta. Bedzie blizna na pamiatke. Nienawidze Pekinu.
Pobyt w domu przyjemny kulinarnie, ale drastyczna zmiana temperatur (z +20 na -30) zaowocowala zapaleniem zatok. Grrr. Potem jeszcze do kompletu zatrucie i przymusowa dieta - no i wlasciwie juz trzeba bylo wracac do Chin.
Podroz do Chin miala wygladac tak: Warszawa-Budapeszt-Pekin-Kunming i po 24 godzinach od pierwszego check-inu winnam byc w moim akademiku.
Z Warszawy wystartowalismy planowo i to jest jedyna pozytywna rzecz, jaka mam o tej czesci podrozy do powiedzenia.
Nie udalo sie wyladowac w Budapeszcie, bo zima zaskoczyla drogowcow. Polecielismy do Wiednia. Stamtad autobusami do Budapesztu (4 godziny AUTOSTRADA!!!!) i oczywiscie moj samolot juz dawno odlecial. Ide do biura LOTu i zalatwiam u nich kolejny lot. Musialam nocowac w Budapeszcie, leciec do Paryza, przesiedziec w nim caly dzien, a potem leciec do Pekinu, a stamtad do Kunmingu. Faktycznie tak polecialam, z jednym malutkim zastrzezeniem. Gdy dolecialam do Pekinu, szczesliwa, ze juz nic mi sie nie przydarzy, okazalo sie, ze ta glupia ***** ***** ****** **** ***** pani nieprawidlowo zarezerwowala moj ostatni lot i ze bilet do Kunmingu musze sobie kupic sama. Klnac na czym swiat stoi wygrzebalam resztki oszczednosci i kupilam bilet, probujac zmusic obsluge, zeby mi przynajmniej dali na pismie, ze mi sie cos takiego przytrafilo. Nic z tego! Ja, ktora opoznilam wylot kilkuset ludzi, ja, ktora przertwalam probe zabicia mnie w Pekinie - nie dalam rady wyklocic sie o swoje.
Dolecialam do Kunmingu po ponad 50 godzinach od pierwszego startu.
Nienawidze podrozowac.
PS. Mam nadzieje, ze powyzszy wpis tlumaczy chociaz troche 20dniowa przerwe w pisaniu ;)

2012-02-21

ona musi urodzic Smoka!

Powrot do Kunmingu uczcilam uroczysta wietnamska kolacja. Dwie kolezanki z klasy, Trawiasta Niezwyklosc i Maly Zapach Imbiru, zaprosily mnie do wynajetego przez siebie mieszkanka i zaczelysmy zwijac nieskonczona ilosc sajgonek. Zwijajac, opowiadaly, co u nich i jeszcze u Akwamarynowego Lotosu, mojej bylej wspollokatorki.
"Starsza Siostro (wszystkie mi musza wypominac, ze stara jestem, grrr... Ale coz, u nich juz taki zwyczaj...), wiesz, ze Lotos wychodzi za maz? Tak, za tego faceta, ktorego poznala pol roku temu przez MSN. Gdy wrocila do Wietnamu, zaczeli sie spotykac. On jest dobrze sytuowany, a poza tym pozwoli jej skonczyc studia. Pobiora sie na pod koniec lutego badz na poczatku marca, bo on zada, zeby ona urodzila Smoka (wlasnie teraz, zgodnie z chinskim-wietnamskim horoskopem, trwa Rok Smoka), wiec musza sie pospieszyc, sama rozumiesz".
Wbita w ziemie sformuowaniem "zada, zeby urodzila Smoka" stwierdzilam, ze lepiej zmienie temat, zanim nadmiar abstrakcji mnie zabije. Pytam wiec z kolei Zapach Imbiru, dlaczego ma na sobie tak krotka spodniczke - wszyscy w okolicy wiedza, ze jej facet nie pozwala jej nosic wyzywajacych ubran, bo to nieprzyzwoite. Mysle, ze moze go wreszcie po 4 latach zwiazku nauczyla, ze krotka spodniczka to nie przestepstwo federalne. Zapach Imbiru puszcza do mnie perskie oko i sie smieje: jeszcze nie wrocil z Wietnamu, wiec moge sobie nosic, co mi sie zywnie podoba. Ale za tydzien wroci i znowu bede musiala schowac wszystkie fajne sukienki...
Nie chcac wystepowac przeciw nakazom patriarchalnej, jak widac, do bolu kultury wietnamskiej, znowu zmieniam temat. Pytam Trawiasta Niezwyklosc, co u niej i jej chlopaka. Mieszkaja razem juz cztery lata, ale ona jest z poludnia, a on z polnocy Wietnamu i od jakiegos czasu walcza o to, gdzie beda mieszkac po powrocie do Wietnamu. Problem w tym, ze Trawiasta Niezwyklosc jest jedynaczka z bogatego domu i jej rodzice zycza sobie, zeby mieszkala z nimi i byla im podpora na stare lata. On z kolei chcialby wrocic na polnoc, bo to przeciez nie wypada, zeby maz zyl u rodziny zony... Trawiasta Niezwyklosc na moje pytanie odpowiada, calkiem niezbita z tropu: "Mieszkamy razem i oczywiscie chcialabym z nim byc, ale jesli on sie nie zdecyduje na przeprowadzke do mojego domu do konca naszych studiow (zostal im jeszcze jeden semestr), to wroce do domu i wyjde za maz. Za kogo? No, mama mi juz takiego jednego znalazla. Nie, nie kocham go, nie widzialam go nawet jeszcze! No, ale mam juz 27 lat, rodzice sie martwia, ze zostane sama, wiec skoro ten, ktorego kocham nie chce ze mna zamieszkac na poludniu i zaopiekowac sie moimi rodzicami, to wyjde za tego, ktorego mi znalazla. Przeciez na pewno nie znalazla mi jakiegos zlego czlowieka, rodzice bardzo mnie kochaja i chca dla mnie jak najlepiej...

2012-02-02

Gondolierzy znad Lashihai

"Ej!
Slicznotka spiewa piesn milosna
Spiewa ja dla niego
Slicznotka z ludu Naxi piekna jak kwiat
Rozkwitajacy w jego sercu
Slicznotki Naxi kochaja spiewac,
spiewac dla niego
Dlatego slicznotki Naxi nie sa samotne
Piekne jak kwiaty na zboczach gor.
On i ona trzymaja sie za rece
A ich milosc piekniejsza od zlota.
On i ona trzymaja sie za rece,
a ich milosc jest wieczna."
Gondolier spiewajac piesni powoli wywozil nas wglab jeziora, odpychajac sie od dna dluga tyczka. Sniady, wysoki dwudziestotrzylatek o uroczym usmiechu i zjawiskowym poczuciu humoru, opatrzonym niepospolitym dystansem do zycia i siebie samego, dal sie wciagnac w pogawedke.
"Pieknie tu jest. W sezonie turystycznym to nie da sie pozyc, bo trzeba ciagle lazic tymi samymi trasami. Ale jak jest mniej ludzi, mozna konno pozwiedzac okolice samemu - nie masz pojecia, jakie to wspaniale uczucie! Idziesz Szlakiem Konsko-Herbacianym i masz wrazenie, ze dotykasz historii! Albo to jezioro - wiem o nim wszystko. Wiem, gdzie biora ryby, jak kolor roslin sie zmienia w zaleznosci od pogody, wiem, gdzie sa poukrywane gniazda ptactwa. Jesli akurat nie ma nic do roboty, przylaze przygladac sie zyciu gesi albo biore konia i ruszam w gory. Jak zarabiamy? Wiesz, nie sa to jakies kokosy, ale na zycie starcza bez problemu. Mamy i konie, i lodzie, i jeszcze tamto pole kukurydzy. Nigdy na nic mi nie brakowalo. Dlaczego sie nie ozenilem?...(usmiech znika z twarzy mlodzienca)...
Tak, wiem, ze juz jestem w odpowiednim wieku. Ale wiesz - tu nie ma dziewczyn. Co "jak to nie ma" - no po prostu nie ma. Malo ktorej podoba sie takie spokojne, ale niebogate zycie. Nasze dziewczyny jak tylko skoncza szkole, znikaja stad. Jada do Lijiangu albo i do samego Kunmingu szuakc szczescia. Fakt, tutaj sie duzo nie zarabia, a one maja potrzeby - jakies szmatki, buty, bizuteria... Nie szukaja takich mezczyzn jak ja czy inni z naszej wioski, chca czegos lepszego. A ze sa ladne, znajduja bogatych mezczyzn, ktorzy chetnie im kupuja te piekne rzeczy, za ktorymi one tak tesknia. Czy myslalem, zey tez wyjechac i poszukac szczescia gdzies indziej? Alez mnie jest dobrze tutaj! Dni mijaja spokojnie, nie trzeba sie spieszyc, nie trzeba kombinowac... W zycu bym nie poszedl do miasta - po co, po to, zeby sie zarzynac kazdego dnia dla jakiegos nieuczciwego szefa? Jaka chcialbym miec dziewczyne? Ladna, pracowita... ja moge gotowac. Ale nie moga byc dla niej wazne pieniadze, bo ja do miasta
nie pojde!"


2012-02-01

拉市海 Jezioro Nowej Zdziczalej Grobli

W odleglosci mniej wiecej 10 kilometrow od Lijiangu znajduje sie czarodziejska kraina pagorkow (trzeba byc mna, zeby o gorkach Wyzyny Tybetanskiej pisac per pagorki, ale to juz insza inszosc ^.^) poprzeplatanych mokradlami, od czasu jakiegos majaca status rezerwatu przyrody. Nazwa pisana w chinskich znakach jest tylko transkrypcja fonetyczna nazwy w jezyku ludu Naxi, o ktorym juz kiedys pisalam; w tlumaczeniu znaczy wlasnie zdziczale i ubagiennione tereny oswojone grobla, nad jeziorem. Mamy bowiem nie tylko rzeczone mokradla, ale i piekne jeziorko, do ktorego inaczej niz grobla nie daloby sie sucha stopa dostac.
Ze zas Yunnan jest polozony dosc daleko od morza, wszystkie wieksze jeziora nazywaja sie tu „morze” czyli 海. Jest ono polozone 2437 metrow n.p.m., co moze dac Wam niejakie wyobrazenie o wysokosci wspomnianych przeze mnie „pagorkow”.
Dawnymi czasy w trakcie pory deszczowej powierzchnia jeziora dochodzila do 9 km2, a glebokosc do 9 metrow, za to w porze suchej nieraz calkowicie wysychalo. By sie przed tym uchronic, zbudowano wlasnie nasza groble, sluzaca nie tylko usprawnieniu komunikacji, ale i ochronie zbiornika wodnego przed takimi wyciekami.
Odkad poziom wody w jeziorze utrzymuje sie na mniej wiecej stalym poziomie, okolica chetnie jest odwiedzana przez wedrowne ptaki, ktore sa tutaj wielka atrakcja. Co roku przylatuje tu przezimowac ponad 30 tysiecy ptakow, z czego 9 na ponad 50 gatunkow znajduje sie pod scisla ochrona: gesi tybetanskie 斑头雁, tracze chinskie 中华秋沙鸭, zurawie czarnoszyje 黑颈鹤 i inne. Wlasnie dlatego od 1998 roku teren objety jest ochrona, a okolice naszego jeziora zmienily sie w miejsce odpoczynku zimowego ptakow wedrownych. Cale szczescie okolice sa jeszcze malo zurbanizowane, dzieki czemu jest malo glosnych i licznych wycieczek, nie ma jeszcze miliardow hoteli a ptaki nadal chca przylatywac... Dlatego okolice grudnia to najlepszy czas, by sie tam udac. Jest zimno, wieje jak w kieleckiem, ale to wlasnie wtedy mamy szanse podgladac ptactwo. Niestety, mnie sie nie udalo spedzic nad jeziorem switu badz wieczora, gdy ptakow jest najwiecej. W dodatku towarzysze moi halasliwi dosc byli – u Chinczykow obcowanie z prawdziwa natura nie jest jeszcze popularne; wola nature uczlowieczona, oswojona. Najbardziej zas czekaja na... pore karmienia. Trudno wszakze im sie dziwic – swieze ryby i mnie podeszly, a jakze, choc sa dziwnie drogie. Dawna spolecznosc rybakow zmienila sie bowiem w spolecznosc hmmm kowbojska. Malo ktory gospodarz oparl sie pokusie zakupienia malych tybetanskich konikow, odkad biura podrozy oferuja przejazdzke slynnym Szlakiem Konsko-Herbacianym 茶馬古道, ktory dawnymi czasy przebiegal wlasnie tedy.
Oprocz tego oczywiscie wynajmuja lodki tym co romantyczniejszym/zainteresowanym ptactwem gosciom. Na nieszczescie dla ubogich studentow i na szczescie dla miejsca calodniowa wycieczka, obejmujaca konna wyprawe i rejs po jeziorze, jest dosc droga – 500 yuanow od osoby. Oczywiscie, mozna probowac w tanszych biurach podrozy za 200 yuanow – ale wowczas taka wycieczka to dwie godziny konno, dwie na lodce, a reszta to zawracanie glowy. Akurat w tym wypadku warto zaplacic za dobra organizacje, dzieki ktorej mozna faktycznie cos zobaczyc.
Zakochalam sie w jeziorze, bo plywaja po nim lodki podobne troche do gondoli, z wioslami pychowymi albo po prostu dlugimi tyczkami i „gondolierami”, ktorzy spiewaja piesni ludu Naxi (choc zyje w okolicy okolo 10 grup etnicznych, Naxi stanowia 95% populacji) i opowiadaja cudne historie.
Bo jest czyste i widac cala faune i flore jeziora jak na dloni.
Bo chmury odbite w jeziorze udowadnialy istnienie Boga.
Zakochalam sie tez w dzielnych konikach, ktore pozwalaly soba kierowac nawet takim jezdzieckim oslom jak ja.
Zakochalam sie w tych pagorkach ^.^ Polecam!